Wiele dokładnych informacji z zeznań Ugandyjki nie jest znane. Jak dowiedział się DZIENNIK, kobieta nie potrafi podać wielu szczegółów swojej makabrycznej podróży ze środka Afryki do centrum Warszawy. Wiadomo jedynie, że jej gehenna trwała około 40 dni.

Reklama

"Zeznaje, płacząc. Jest w złym stanie psychicznym. Otoczyliśmy ją opieką lekarzy" - powiedział jeden ze strażników granicznych zajmujących się sprawą.

Z relacji 23-latki wynika, że odyseję rozpoczęła od poznania białego mężczyzny, który zaproponował jej załatwienie "dochodowej pracy w Europie". "Wcześniej sprzedawała owoce na ulicach Kampali, stolicy Ugandy. Mężczyzna skusił ją wizją dostatnego życia" - opowiada rzecznik nadwiślańskiej Straży Granicznej Agnieszka Golias.

Najprawdopodobniej kobiecie obiecywano pracę sprzątaczki - dziesięciokrotność przeciętnej pensji mieszkańca Ugandy.

Dalsza opowieść jest chaotyczna: wiadomo, że Afrykanka tylko raz leciała samolotem. Nie wiadomo skąd i dokąd. Znaczną część podróży, najprawdopodobniej przez kilka granic pokonała w samochodzie białego opiekuna. "Była bita, gwałcona i odurzana narkotykami. Zabrano jej dokumenty" - opowiada Golias. Udało jej się uciec dopiero, gdy wiozący ją mężczyzna zatrzymał się w centrum Warszawy. Wykorzystała chwilę jego nieuwagi i ukryła się w przejściach pod Dworcem Centralnym.

Reklama

"Było to w nocy z czwartku na piątek. O świcie, gdy na ulicach pojawili się ludzie, udało jej się zaczepić kogoś znającego angielski. Przechodzeń skierował ją prosto do naszej siedziby. Pojawiła się u nas w piątek około godz. 10" - wyjaśnia Golias.

Według naszych informacji kobieta w przeciwieństwie do Janet J. mówi po angielsku, co najprawdopodobniej uratowało jej życie. Teraz pogranicznicy roztoczyli nad nią opiekę. O możliwym przypadku popełnienia przestępstwa porwania poinformowali natychmiast prokuraturę na warszawskim Mokotowie. "Badamy, czy nie doszło do przypadku handlu żywym towarem. Z wyjaśnień kobiety wynika, że miała trafić do domu publicznego" - opowiada oskarżyciel z mokotowskiej prokuratury.

Reklama

Ugandyjką zajmuje się teraz fundacja La Strada, która wspólnie z resortem spraw wewnętrznych prowadzi program ochrony ofiar handlu ludźmi. Miejsce pobytu kobiety jest utrzymywane w ścisłej tajemnicy.

Policja zwraca uwagę, że Polska coraz częściej leży na trasie przerzutu kobiet z Afryki.

"Handel ludźmi to dochodowa gałąź przestępczości. Czarnoskóre kobiety trafiają do agencji, gdzie otrzymują jedynie jedzenie i dach nad głową. Cały zysk wędruje do kieszeni sutenerów" - komentuje oficer biura kryminalnego w Komendzie Głównej Policji.

Ale jest też druga strona medalu: Polska coraz częściej staje się krajem docelowym dla "żywego towaru", choć jeszcze niedawno była jedynie przystankiem w trasie do agencji na zachodzie Europy.

Przypomnijmy: najbardziej bulwersujący przypadek ujawnił przed dwoma laty DZIENNIK. Młoda Nigeryjka Janet trafiła w stanie skrajnego wyczerpana do aresztu deportacyjnego na Okęciu. Dziewczyna była przez miesiące więziona, bita i gwałcona przez handlarzy. Do Polski sprowadzono ją jako "piłkarkę ręczną" dla jednego z lubelskich klubów.

Z danych Prokuratury Krajowej wynika, że od 1995 r. w Polsce aż 2885 osób usłyszało zarzut handlu ludźmi.