Kilka lat temu polski badacz przebywający na Wyspie Króla Jerzego położonej 120 kilometrów od wybrzeży Antarktydy usypał z odchodów pingwinów wielkie "M" - pierwszą literę imienia swojej ukochanej Magdy. Kilka lat później naukowcy z Chilijskiego Instytutu Antarktycznego odkryli, że na literze o wymiarachi 2 na 2 metry rosną dwie rośliny - jedna z grupy sagina, niskopienna i kwitnąca. Druga to trawa.

Reklama

Te rośliny nigdy nie rosły w swoim sąsiedztwie. Botanik Luisa Bascunan tłumaczyła, że sangina jest zbyt delikatna, by przetrwać antarktyczny chłód. Okazało się jednak, że odchody pingwinów działają jak świetny nawóz i pozwoliły roślinie przetrwać.

Nawóz ten sprawił również, że trawa wyrosła znacznie wyższa niż w normalnych warunkach i dawała cień sanginie, chroniąc przed nadmiernym słońcem. Chilijskich naukowców zastanawia tylko jedna rzecz: jak sangina dotarła na Antarktydę? Nigdy wcześniej tam nie rosła i nie jest to jej naturalne środowisko. To, skąd się tam wzięła, nadal pozostaje zagadką.

"Dzięki tęsknocie polskiego badacza za ukochaną dokonaliśmy wielkiego odkrycia - nawóz pingwinów jest doskonałą pożywką dla roślin. Umożliwił im przetrwanie w bardzo trudnych dla nich warunkach - wielkiego mrozu i dużego promieniowania słonecznego" - mówi Bascunan.

Reklama