"Na razie zgłosiło się około setki poszkodowanych, ale od tygodnia telefon w komendzie dzwoni bez przerwy a na forach internetowych huczy od komentarzy oszukanych" - mówi DZIENNIKOWI rzecznik zabrzańskiej policji Marek Wypych. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że pieniądze liczone wstępnie w setkach tysięcy zdążyły wyparować z rachunków bankowych zanim śledczy do nich dotarli. Najbardziej zdesperowani klienci pod adresem http://japan-foto.pl/ założyli forum poszkodowanych przez firmę.

Sklep JapanFoto został zarejestrowany w kwietniu 2008 roku w małym pokoju zabrzańskiego biurowca przez dwoje ludzi. Spółka zajmowała się sprzedażą sprzętu i akcesoriów fotograficznych. W ofercie mieli oprócz zwykłych kompaktowych aparatów za kilkaset złotych również sprzęt kosztujący nierzadko kilkadziesiąt tysięcy. Szybko zdobyli w sieci renomę solidnego sprzedawcy realizującego zamówienia terminowo.

Sklep bardzo dbał o klientów, w razie opóźnień rekompensował niedogodności gratisami. Ewa Czadowska z Krakowa napisała w czerwcu niepochlebną recenzję na temat sklepu, bo nie mogła doczekać się zamówionego obiektywu. "W ramach przeprosin zaproponowano mi filtr. Ku mojemu najwyższemu zaskoczeniu, następnego dnia zastałam pod moim mieszkaniem bukiet kwiatów" - brzmiał jej kolejny wpis na forum. Inni niezadowoleni dostali statyw albo dodatkową kartę pamięci.

Ale tak było tylko do czasu - konkretnie do grudnia, bo wtedy oszuści przystąpili do ostatniego etapu przekrętu. Sklep w ramach świątecznej wyprzedaży obniżył ceny - bonifikaty wynosiły ok. 30 proc. Jedynym warunkiem była wpłata gotówki na konto przed wysłaniem towaru. Internautów opanowała gorączka zakupów.

"Potraktowałem to jak zwykłą promocję. Cena Canona była bardzo atrakcyjna a opinie o sklepie w większości bardzo dobre. Zapłaciłem za aparat 22 grudnia ale minęły święta a towar do mnie nie dotarł. Zrozumiałem, że padłem ofiarą oszustwa" - pisze na forum poszkodowanych Damian.

Dziś wiadomo, że ostatni aparat został wysłany z Zabrza ok. 16 grudnia. Od tej daty wszystkie zamówienia to był czysty zysk oszustów, którzy nie zamierzali niczego sprzedawać a jedynie liczyć zagarnięte pieniądze. Aby zyskać na czasie przez wiele dni odpowiadali na maile, zrzucając winę za opóźnienia na pocztę i kurierów.

"Jestem pod wrażeniem planu i cierpliwości oszustów. Nie spotkaliśmy się jeszcze z takim przypadkiem w Polsce" - mówi Zbigniew Engiel z firmy Mediarecovery zajmującej się informatyką śledczą.

Karnista, prof. Piotr Kruszyński z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że oszuści musieli mieć również plan ewakuacji. "Ci ludzie doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli straty wyniosą np. milion złotych będzie można mowić o olbrzymich rozmiarach szkody. Wówczas górna granica kary wynosi aż 10 lat pozbawienia wolności" - mówi prof. Kruszyński.

Zdaniem Zbigniewa Engiela przy dużych pieniądzach, można się domyślać, że udział mogła mieć mafia, która coraz częściej ze świata realnego przenika do wirtualnego. "Pieniądze są w nim jak najbardziej realne, ale ryzyko wpadki jest dużo mniejsze niż przy handlu narkotykami czy napad na bank. Wpadają tylko ludzie-słupy na których zarejestrowana jest działalność" - mówi Engiel.















Reklama