Ta anegdota pokazuje charakterystyczny styl Scrutona, podobny nieco do stylu Janusza Korwin-Mikkego. Co poza tym wyróżnia tego człowieka? Przede wszystkim jako jeden z niewielu zachodnich ideologów jest rzeczywiście dobrze wykształcony filozoficznie. Pasjonuje się muzyką i sam komponuje. Europę postrzega jako miejsce, które dusi się w oparach lewackiej ideologii i dlatego swój czas dzieli między Stany Zjednoczone oraz farmę w angielskim Wildshire, na której hoduje świnie, kurczaki, konie i psy. Kurczaków nienawidzi, bo zjadają mu pietruszkę. Twierdzi, że w pełni zasługują na swój los zwierząt hodowlanych.

Reklama

W życiu Scrutona można wskazać dwa momenty formacyjne. Pierwszy to rok 1968. Scruton studiował wtedy we Francji i obserwował rozruchy na ulicach francuskich miast. Ogarniała go wściekłość – twierdził, że demonstracje stanowiły niedopuszczalne naruszenie porządku. W jego pismach, szczególnie z tamtego okresu, wyraźnie widać ślady pochodzenia klasowego ich autora. Scruton pochodzi z rodziny robotniczej, a widok przedstawicieli klasy średniej palących samochody wywoływał w nim skrajne oburzenie. Dla niego był to rodzaj ostentacyjnej konsumpcji kosztem klasy, z której się wywodził.

Drugi moment formacyjny miał miejsce podczas konnej przejażdżki. W pewnym momencie wierzchowiec Scrutona dostrzegł stado koni i poniósł jeźdźca. Po chwili znaleźli się wśród polujących na lisy. Tu Scruton przeżył coś w rodzaju ekstazy. Zakochał się w polowaniach na lisy. Od tego momentu zaczyna zajmować stanowiska skrajnie niepopularne. Występuje zdecydowanie w obronie palenia tytoniu. Przez kilka lat pobiera duże pieniądze od Japan Tobacco Company, czwartego co do wielkości koncernu tytoniowego na świecie. W pewnym momencie jednak do prasy przedostaje się list, w którym filozof domaga się od koncernu podwyżki z 4,5 do 5,5 tysiąca funtów miesięcznie. List publikuje "The Guardian", całkowicie kompromitując Scrutona. Niemniej kontrowersyjny jest jego stosunek do praw zwierząt. Sprzeciwia się im, twierdząc że ludzie zapomnieli o Bogu i nie są w stanie odróżnić lisa od człowieka. Na swojej farmie hoduje świnie, które nazywa imieniem i nazwiskiem przewodniczącego Ruchu na rzecz Wyzwolenia Zwierząt Petera Singera. Swoich gości częstuje kiełbasą własnej produkcji, mówiąc: "Oto kiełbasa z Singera". A ponieważ robi naprawdę dobre kiełbasy, ludzie są z jednej strony zażenowani, ale z drugiej proszą o dokładkę.

W swoich kontrowersyjnych wypowiedziach znajduje głęboką rozkosz. Spośród pisarzy konserwatywnych wyróżnia go bardzo osobisty styl. Pisze na przykład o tym, że ojciec nienawidził go i nim pogardzał. Jest jednak pewna rzecz, którą Scruton odziedziczył po ojcu. Obaj za miarę słuszności danej sprawy uznawali porażkę, jaka towarzyszyła jej obronie. Im większa była ta porażka, tym bardziej słuszna wydawała im się dana sprawa. Konserwatysta wedle Scrutona to ktoś, kogo jedynym celem życiowym jest przegrywanie.

Reklama

Scruton lubił schlebiać Polakom i przedstawiać nasz kraj jako bardziej wolny niż Anglia. Ta absurdalna teza staje się zrozumiała, jeśli uwzględnić logikę jego myślenia. W latach 80., po opublikowaniu "Intelektualistów nowej lewicy", był w Anglii persona non grata – wygwizdywany i zagłuszany w czasie swoich wykładów. W tym samym czasie w Polsce uznawano go za wcielenie konserwatyzmu praktycznego i udanego, bo był związany z Thatcher i jej rewolucją. Trudno o bardziej błędne skojarzenie. Gdy Scruton spotkał się kiedyś z byłym brytyjskim premierem Haroldem Macmillanem, człowiekiem bliskim Thatcher, i zaczął wykładać mu swoje poglądy, Macmillan już po kilku minutach nie krył znudzenia. Wystąpienie Scrutona podsumował, twierdząc, że słowa "konserwatyzm" i "filozofia" to całkowite przeciwieństwa. "Jeśli nie chce pan rezygnować z polityki – powiedział na koniec – niech pan startuje do Parlamentu Europejskiego". Dla Scrutona nie mogło być większej obrazy. To pokazuje, że nigdy nie był filozofem konserwatywnym głównego nurtu, ale jedynie samotnikiem skazanym na porażkę.

Maciej Nowicki