Cchinwali, stolica Osetii Południowej, jeszcze nie otrząsnęło się po sierpniowej wojnie. W centrum ciągle straszą wypalone domy, po ulicach chodzą uzbrojone patrole, często brakuje elektryczności. Restauracyjka była jedną z niewielu oaz normalności. Za stołem siedzieli osetyńscy naukowcy i rosyjscy politolodzy, którzy przyjechali tu na konferencję naukową. Zapytałem potem Eduarda Kokoity o ów toast. - To tylko słowa? Czy plan?

Reklama

Kokoity uśmiechnął się szeroko: - To marzenie każdego podzielonego narodu. Oczywiste, że będziemy dążyli do zjednoczenia z Osetią Północną. Oczywiste, że naszym głównym partnerem będzie Rosja. Teraz jesteśmy jednak niepodległym państwem, i to jest nasza polityczna realność - powiedział, klucząc.

1. Podczas sierpniowej wojny byłem całkiem niedaleko, kilkanaście kilometrów stąd. Miasto było na tuż obok, ale niedostępne. Wszystko, co widziałem, wiedziałem z drugiej ręki. Na początku wojny Cchinwali zostało ostrzelane przez gruzińską artylerię. Do centrum wjechały czołgi, a na ulicach trwały regularne walki, ginęli cywile.

Po tamtej stronie widziałem wszystko na własne oczy. Płonące gruzińskie domy. Ludzi kryjących się przed bandami grabieżców. Świeże groby. Trup, Bogu ducha winnego starca, który został zastrzelony przy swoim domostwie.

Poruszałem się chyłkiem, bocznymi drogami. Na dźwięk przejeżdżającego samochodu padałem się na ziemię. Jak łowna zwierzyna, na którą polują ludzie Kokoitiego. Teraz gdy sam Kokoity wszedł do knajpy w Cchinwale i wyciągnął rękę na przywitanie, poczułem się dziwnie.

Reklama

2. Osetię Północną i Południową oddziela od siebie grzbiet Kaukazu. Surowe pokryte śniegiem szczyty są prawie niedostępne dla człowieka.

Obie krainy łączy wybity w skale, na wysokości dwóch tysięcy metrów tunel Rokijski. Kiedy przejedzie się 3660 metrów górskiego wjeżdża się do zupełnie innego świata, jakby człowiek poruszał się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Droga robi się wąska, dziurawa. Znikają przydrożne sklepiki i przekupnie. Stare strzegące dolin kamienne baszty wyglądają ciągle groźnie, jakby kryli się w nich alańscy wojownicy.

Reklama

- Tu był kiedyś piękny hotel, ale nie działa.

- Tu mieliśmy restaurację. Nie ma po co się zatrzymywać, nie pracuje.

- Tu był ośrodek wypoczynkowy, został zamknięty - słyszę po drodze.

Dlaczego? Wojna trwała tak naprawdę od początku lat 90., kiedy Osetyjczycy nie zgodzili się na likwidację autonomii i przyłączenie do Gruzji.

Krwawe walki, spalone wsie, tysiące uchodźców. Najgorsze było jednak to, że Osetia Południowa na lata znalazła się w czarnej dziurze. Kawałek republiki kontrolowali Gruzini, większą część Osetyjczycy. Rosja wprowadziła swoje wojska pokojowe.

Wszystko stało się tymczasowe, byle jakie, zawieszone w próżni. Nikt nie chciał wkładać pieniędzy, nikt nie chciał budować. Młodzi przejeżdżali przez grzbiet gór. Uczyli się, znajdowali pracę i osiedlali we Władykaukazie, stolicy rosyjskiej Osetii Północnej. Nie było to trudne, bo Moskwa wydała wszystkim Osetyjczykom rosyjskie paszporty.

Tymczasem południe pogrążało się w coraz większym letargu. Ludzie żyli trochę z rolnictwa. Trochę z handlu przechodzącego przez wielki rynek w Ergneti, położony na skraju Cchinwali, na granicy terytoriów kontrolowanych przez Gruzinów i Osetyjczyków.

Dziś rynku w Ergneti już nie ma. Rozbili go Gruzini jeszcze przed wojną, chcąc ograniczyć kontrabandę, która ich zdaniem zasilała stronników Kokoitiego.

3. Tuż za dawnym przemytniczym rynkiem rozciąga się gruzińska wioska Ergneti. Drogę przedzielają wysokie na trzy metry betonowe bloki.

Po stronie osetyjskiej okopany transporter opancerzony, przygotowane stanowiska strzeleckie. Nad posterunkiem powiewają zgodnie rosyjska i osetyjska flaga. Po drugiej stronie też prawdziwa barykada. Góry z worków z piaskiem, otwory strzelnicze i żołnierze obserwujący przeciwników przez lornetki. Nad posterunkiem widać gruziński sztandar z pięcioma czerwonymi krzyżami. To nie granica, raczej dwie twierdze, gotowe w każdej sekundzie na odparcie ataku śmiertelnego wroga.

W samym Cchinwali do tej pory widać ślady walk. Jakby ostatnia wojna skończyła się nie osiem miesięcy temu, ale przed wczoraj. W centrum miasta, na ulicy Stalina, ciągle straszy wbita w ziemię wieżyczka gruzińskiego czołgu, który został zniszczony w czasie sierpniowych walk. Niektóre domy zostały obrócone w kupę gruzu. Na innych widać ślady po wystrzałach z czołgów.

- Ludzie siedzieli w piwnicach, ale i tam nie było bezpiecznie. Gruzini „czyścili” miasto, strzelali do wszystkiego, co się rusza, wrzucali do piwnic granaty, ostrzeliwali kolumny uchodźców. Rozpętali nam piekło - opowiada Alan, fotograf, który walczył w mieście.

4. Uderzenie gruzińskiej armii nastąpiło z kilku kierunków. Od południowego zachodu gruzińska kolumna wojskowa przechodziła przez Chetagurowo. Najpierw ostrzał artyleryjski, który zniósł kilka domów i rozwalił pół szkoły. - Dzieci uczą się tu do tej pory, ale budynkowi grozi zawalenie - opowiada Tamara Kozajewa. Potem ruszyły czołgi i piechota. Na każdym budynku widać ślady kul, powybijane szyby, zamienione w sito metalowe płoty. Ocalał tylko budynek starej, średniowiecznej cerkwi Świętej Bogurodzicy.

- Strzelali, choć nie było tu żadnego oporu, nasi znacznie wcześniej wycofali się do miasta - zapewnia Kozajewa.

Atak od południa szedł polami, od strony gruzińskiej miejscowości Nikozi. Szturm zatrzymał się na umocnionych rosyjskich pozycjach, koszarach sił pokojowych.

- Z mojego batalionu zginęło 20, z kompanii 4 - mówi sierżant Roman Oczniew, który bronił koszar. - Wchodź do środka - zaprasza do zgruzowanych budynków. - Na parterze, gdzie zginęło najwięcej naszych, leżą wieńce. Trzymaliśmy się tak długo, aż nie przyszły posiłki.

W dole Osetyjczycy zorganizowali swoją obronę, jej linia przebiegała wzdłuż budynku przedszkola. Zostali wyparci. Gruzińskie wojsko wlało się do miasta.

Tryumf nie trwał długo. Rosjanie błyskawicznie przerzucili swoje wojska przez tunel Rokijski. Czołgi, piechota, elitarny desant, batalion czeczeńskiego specnazu, lotnictwo - wszystko, by wesprzeć Osetyjczyków. Gruzińska armia poszła w rozsypkę w ciągu kilkudziesięciu godzin. Na całej linii frontu zaczął się smutny, czasem paniczny odwrót.

6. Zwycięstwo Osetyjczyków na Gruzinami ma gorzki smak. Zniszczone domy, nowe mogiły na cmentarzach. Ma też smak wstydu. Kiedy jedzie się od północy do Cchinwali, trzeba minąć kilka wiosek dawnej gruzińskiej enklawy: Kechvi, Kurtę, Tamaraszeni, Aczabeti. Nie zobaczyłem tam ani jednego całego domu. Wszystkie zamienione w ruiny i pogorzelisko. Do cna splądrowane w wojennej zawierusze. Na niektórych budynkach widać wypisane farbą znaki nowych właścicieli: „Zajęte”, „Własność prywatna W.G. Tibiłow”.

- Po co było to niszczyć? - pytałem swoich osetyjskich znajomych.

- Była wojna, nikt nad tym nie panował, to źle, że do tego doszło - mówili.

Teraz w gruzińskich wioskach trwa „przemysłowa” wywózka materiałów budowlanych. Ludzie przyjeżdżają kamazami i dźwigami. Element po elemencie rozbierają zabudowania. - Szkoda, żeby się marnowało - wyjaśnił mi jeden z nich.

7. Paskudny los spotkał też nowoczesne osiedle koło Kurty. Z pięknych domów pozostały gołe ściany. Powyrywano kable wraz z kontaktami, wyjęto okna, zrabowano rynny. Po dawnych mieszkańcach pozostały ostatnie drobiazgi świadczące o tym, że byli. Walający się dziecinny but, kartka z kalendarza z datą 24 lipca 2008, butelki po gruzińskiej wodzie Borżomi. Wołodia, były sowiecki desantowiec, który przywiózł mnie do Kurty, klął na czym świat stoi: - Komu to k... przeszkadzało, po co to niszczyć, można było nam oddać te domy.

Potem rozgląda się czujnie i rzuca: - Szkoda, że nie mam śrubokrętu. Przydałby mi się taki parapet.

Osiedle w Kurcie było wizytówką Micheila Saakaszwilego, jego wielkim planem przyciągnięcia Osetii Południowej do Gruzji. Rozkazał budować piękne mieszkania, rozkazał namawiać osetyjskie rodziny, by się tam osiedlały. Zapewniał bezpłatne mieszkanie, ochronę, pracę i pieniądze na start.

- Niech Osetyjczycy zobaczą, jakie czeka ich życie, kiedy w końcu zapomną o Rosji i przyłączą się do nas - mówili tbiliscy urzędnicy.

Kilkadziesiąt rodzin zdecydowało się na przeprowadzkę. Miasto okrzyknęło ich zdrajcami.

8. Zdrajcą okrzyknięto też Dmitrija Sanakojewa, przywódcę progruzińskich władz w Kurcie. To Osetyjczyk, dawny bohater wojny z Gruzinami jeszcze z lat 90. Potem uwierzył, że Osetii będzie lepiej z Gruzją niż z Rosją. Przeszedł na stronę Tbilisi.

Wojna domowa jest zawsze pokręcona. Krewny Dmitrija - Dawid Sanakojew - jest dziś jednym z najbliższych współpracowników Eduarda Kokoitiego. To Dawid, osetyjski rzecznik praw człowieka, zaprosił mnie do Cchinwali: - Przyjedź. Teraz zobaczysz to z naszej strony. Może porozmawiasz z prezydentem - powiedział i zostawił zaproszenie na obrady okrągłego stołu na temat rozwoju demokracji, w które zorganizował wspólnie z rosyjskim Centrum Monitoringu Demokratycznych Procesów „Kworum”.

Dawid był jednym z obrońców Cchinwali, pochował kilku swoich towarzyszy.

- Utrzymujesz kontakt Dmitrijem - zapytałem go.

- Dima został wyklęty z rodziny, zdradził i zhańbił nasze nazwisko. Ostatnio widziałem go w Genewie, popatrzyliśmy na siebie z daleka - odparł.

Dawid musi czuć się dziwnie, kiedy widzi na ulicach swojego miasta napis „Saakaszwili - Sanakojew”, w którym pierwsze dwie litery nazwisk układają się w symbol hitlerowskiej SS.

9. Eduard Kokoity siedział za wielkim biurkiem przeglądając papiery. Na dole budynku rządowej administracji i w recepcji nad jego bezpieczeństwem czuwało kilku specnazowców. - Czy byłby pan gotów wypić toast z ofiary wojny, które padły po dwóch stronach konfliktu? - zapytałem południowoosetyjskiego prezydenta, którego państwo uznały jak na razie tylko Rosja i Nikaragua.

Odpowiedź była zdecydowana: - Nigdy nie podniosę kielicha za ludzi, którzy przyszli zabijać nasze dzieci, naszych starców.

- No więc jak będzie układała się współpraca z Gruzją?

- Mam nadzieję, że gorące gruzińskie głowy ochłoną i że będziemy budowali normalne sąsiedzkie stosunki.

Miałem wrażenie, że Eduard Kokoity zirytował się, gdy padło pytanie o Tamarszeni i Kurtę.

- Proszę pamiętać, kto był agresorem, a kto ofiarą! - powiedział. - Proszę pamiętać, że w tych wioskach w latach 90. mieszkało 40 procent Osetyjczyków. Zostali wygnani ze swoich domów i nikt nie pochylał się nad ich losem, tak jak dziś wszyscy pochylają się nad losem Gruzinów. To typowe zachodnie podwójne standardy. Proszę też pamiętać, że w wioskach stacjonowały uzbrojone gruzińskie formacje. Stamtąd ostrzeliwali miasto, stamtąd snajperzy strzelali do cywilnej ludności. I proszę pamiętać, że sami Gruzini spalili wiele domów, by nie dostały się w nasze ręce. Niektóre ruiny to osetyjskie zabudowania, jeszcze z lat 90.

- Dlaczego chce pan budować lotnisko, akurat w Tamaraszeni? - zapytałem.

- To proste - odparł Eduard Kokoity. - To jedyne miejsce, w którym można je wybudować. Osetia Południowa jest mała i górzysta, a port lotniczy jest nam potrzebny, jeśli serio myślimy o tym, by się rozwijać, by przyciągać tu turystów.

Lotnisko w do niedawna 3,5-tysięcznej, tętniącej życiem osadzie będzie czymś symbolicznym. Symbolem końca gruzińskiej obecności na tych ziemiach.

10. Kokoity ubiera się z kaukaską elegancją - ciemne marynarki, ciemne koszule i wyglansowane buty. Od 2001 roku przywódcą Osetii Południowej. Stronnicy nazywają 45-letniego prezydenta pieszczotliwie „Dżabiejewicz” (to od imienia jego ojca). - Chłop na schwał. Nie poddał się Gruzinom, doprowadził do uznania Osetii Południowej przez Rosję, nareszcie pojawiły się pieniądze, w końcu coś się dzieje - chwalą.

Zwalisty mężczyzna, były zapaśnik, były elektromonter, były nauczyciel WF-u, wie, jak spodobać się mieszkańcom ok. 60-tysięcznej kieszonkowej republiki, która zajmuje tyle co czwarta część województwa świętokrzyskiego. Potrafi wypić dzbanek wina na festynie, powalczyć z młodym zapaśnikiem na macie, a nawet publicznie zrugać rząd.

- Kiedy chodzę po korytarzach ministerstw, ciągle czuję jakiś gastronomiczny zapach - mówił na spotkaniu z ministrami. - Pół biedy, gdybyście pili kawę, ale w kuchniach grzeją się pierogi, smażycie mięso! Wina też nie brakuje. To ma być praca? Jeśli ktoś chce tak pracować, to niech lepiej się zwolni. I nie chcę żadnych gier w służbowych komputerach. Możecie je od razu wykasować. U kogo znajdę grę, zabieram komputer. Uprzedzam!

- Jeśli ktoś chce coś zdziałać na Kaukazie, musi znać mentalność kaukaskich narodów. Zachód powinien to w końcu zrozumieć - wyjaśnił mi Kokoity.

11. Za to Gruzini i polityczni przeciwnicy w republice oskarżają Eduarda Kokoitiego o wszystkie możliwe przestępstwa: od prostej gangsterki do terroryzmu i dławienia demokracji.

Po wojnie generał Anatolij Barankiewicz, rosyjski oficer, weteran Afganistanu, były minister obrony narodowej Osetii Południowej, publicznie oświadczył, że Kokoity jest tchórzem i osobiście znęcał się nad jeńcami wojennymi. W wywiadzie dla rosyjskiej gazety „Kommiersant” dowodził, że osetyjski prezydent rozkrada rosyjską pomoc humanitarną.

Kokoity ma na ten temat swoje zdanie: „Nie dziwię, że nie widział, jak walczę. Z tego, co wiem, większą część wojny przesiedział pijany w bunkrze. Wiem, że w gazetach piszą o mnie: dyktator i tyran. I wiem, z czego to wynika. Po prostu w Osetii pojawiły się pieniądze. Każdy podwykonawca chce coś uszczknąć dla siebie, a ja na to nie pozwalam. Dlatego dorabiają mi gębę”.

12. Tak na prawdę Eduard Kokoity wygrał wojnę z Gruzinami 26 sierpnia 2008 roku, i to nie u siebie w Cchinwali, a w Moskwie. Wtedy to na Kremlu prezydent Dmitrij Miedwiediew podpisał deklarację uznania niepodległości Osetii Południowej i leżącej opodal Abchazji.

Po wojnie Rosja postawiła na Osetii Południowej swoją pieczęć. Widać ją na każdym kroku. Rosyjskich trójkolorowych flag jest chyba więcej niż osetyjskich. Wszędzie na ścianach ogorzałych domów napisy: „Niech żyje wielka Rosja”, „Dziękujemy naszym obrońcom”, „Rosja z nami”.

Rosja jest czczona i uwielbiana. Rosja gwarantuje bezpieczeństwo. Jej żołnierze strzegą granic. Rosyjskie kolumny czołgów i ciężarówek bez przeszkód jeżdżą po kraju. Sam widziałem kilka. Tylko jedna, poruszająca się po głównej drodze z północy w stronę Cchinwali, liczyła 54 pojazdy. Rosjanie zajmują strategiczne pozycje, tam mają swoje umocnienia.

Na tym nie kończy się jednak pomocna dłoń wyciągnięta z Moskwy. Rosja finansuje całą republikę, dostarcza jej pomoc humanitarną. Poszczególne regiony rozpoczęły budowę osiedli, szkół i przedszkoli.

Moskwa buduje całą dzielnicę Moskowskij Mikrorajon. W sumie 192 domy, po 240 metrów kwadratowych każdy, obwód tiumeński postawił osiedle domów jednorodzinnych i odbudował i wyposażył przedszkole. Jest jak spod igły, nie powstydziłoby się go żadne miasto na świecie. Archangielsk odbudowuje szkołę i buduje największą halę widowiskową. Pieniądze wkłada tu Tambow. Była gimnastyczka, deputowana do rosyjskiej Dumy Alina Kabajewa położyła kamień węgielny pod budowę wielkiego centrum sportowego w Cchinwali.

- Osetyjczycy po latach marazmu uwierzyli, że coś może się zmienić.

I zmienia tylko dzięki Rosji - opowiada mi wychowawczyni z odremontowanego przedszkola.

***

Dwa dni po uznaniu niepodległości Kokoity zwołał w centrum Cchinwali wielki wiec. Właśnie tam publicznie wypił do dna trzylitrowy puchar wina za niepodległość, którą Osetia Południowa zawdzięcza rosyjskiemu prezydentowi. Kokoity odstawił puchar, wyglądał na uszczęśliwionego. Nawet się nie zachwiał, przegryzł tylko osetyjskim pierogiem podanym mu na tacy przez dziewczynę w stroju regionalnym.

- Jak pan się nie przewrócił? - zapytałem.

- Dbam o zdrowie! - uśmiechnął się z zadowoleniem Kokoity.