Czterdzieści lat temu też było tak upalne lato?
Rita Gombrowicz*: Był dziki upał, mieliśmy więc włączony w mieszkaniu wiatrak i kiedy zapytałam Witolda, czy nie za bardzo mu dmucha, odpowiedział: "Nie, zostaw, to mi przypomina Argentynę". Pięć dni przed jego śmiercią oglądaliśmy w telewizji relację z lądowania Neila Armstronga na Księżycu.

Reklama

Gombrowicz próbował przygotować panią do swojej śmierci?
Ostrzegał, że czeka mnie trudny okres, bo on pożyje już tylko dwa lata. Pożył 3 dni. Kilka godzin przed śmiercią poprosił o maliny z kieliszkiem wina, po czym powiedział: "Jak mi dobrze, upiłem się". Paroma kroplami. Lekarz oczywiście zabronił mu alkoholu, ale pani Charlotte, która przyjeżdżała z Nicei, żeby mi pomagać w opiece, powiedziała, że trzeba dać mu wszystko, co chce. Wyczuła, że odchodzi, ja myślałam, że jeszcze mamy parę wspólnych lat przed sobą. To była starsza pani, bardzo dyskretna, która służyła we wspaniałych rodzinach i wyglądała jak prawdziwa pani Gombrowicz, podczas gdy ja sprawiałam raczej wrażenie ich córki. Była bardzo oddana Witoldowi, przygotowywała mu małe smakołyki i myślę, że przypominała mu służące jego rodziny w Polsce. Przyjeżdżała do nas codziennie przez ostatnie trzy miesiące jego życia i dzięki jej obecności ten czas był dla niego piękniejszy. Witold w ogóle był bardzo lubiany przez osoby w rodzaju pani Charlotte. Pewnego dnia przyjechała do nas i powiedziała, że zgubiła portfel. On zapytał, ile miała tam pieniędzy, po czym oddał jej całą sumę.

Czy w tych ostatnich dniach odwiedzało go wiele osób?
Przyjechała nasza przyjaciółka Maria Paczowska, a Iza Neyman spała u nas przez ostatnie dwie noce. Z Izą znali się jeszcze sprzed wojny, spotykali się w warszawskich kawiarniach. Była dla niego bardzo dobra, gotowała mu polskie posiłki, a potem towarzyszyła mi przy jego śmierci. Ja nigdy przedtem nie widziałam umierającego. Iza była w wieku Witolda i spędziła wojnę w Polsce, więc śmierć nie była dla niej nowością.

W ogóle podczas pobytu w Vence prowadzili państwo bujne życie towarzyskie?
Witold uwielbiał wizyty Polaków. Przyjaźniliśmy się z mieszkającym w okolicy doskonałym malarzem Józefem Jaremą i Marią Sperling, jego towarzyszką życia. Z Paryża przyjeżdżał Konstanty Jeleński, a z Genui Maria i Bohdan Paczowscy. Byli u nas bardzo często i traktowaliśmy ich jak rodzinę. Ja przyjaźniłam się z kilkoma osobami w moim wieku. Mieliśmy też piękne mieszkanie w centrum, a salon wychodził na główny plac w Vence. Witold często obserwował przez lornetkę ludzi siedzących tam w kawiarniach. Sam wychodził tylko raz dziennie, bo były tam długie schody i z powodu astmy pokonanie ich zajmowało mu pół godziny. Dlatego dwa miesiące przed jego śmiercią wyprowadziliśmy się do innego mieszkania z windą, ale skorzystał z niej i tak tylko dwa czy trzy razy.

Reklama

Czesław Miłosz też go odwiedzał?
Przyjechał tylko raz, ale na pięć tygodni. Wynajął dom niedaleko Vence i odwiedzał nas codziennie. Uwielbiali się, dyskutowali godzinami, przekomarzali jak dzieci. Witold chciał mu obciąć brwi, bo mówił, że to z brwi i włosów Miłosz bierze swoją siłę w dyskusji. Najczęściej nie uczestniczyłam w tych rozmowach, bo chciałam, żeby mówili po polsku. To Miłosz przyniósł mu ze skrzynki kopertę z informacją, że Witold dostał nagrodę wydawców Formentor. Pojawiał się też Sławomir Mrożek. To nie jest człowiek zbyt rozmowny, ale bardzo się starał zamienić parę zdań z Gombrowiczem.



A francuscy znajomi?
Regularnie przyjeżdżał do nas Dominique De Roux, młody redaktor wysłany z Paryża, żeby przeprowadzić wywiad rzekę z Gombrowiczem. Dominique miał dużo kontaktów wydawniczych w Paryżu i bardzo się starał rozsławić Witolda we Francji. "Przewodnik po filozofii w 6 godzin i kwadrans" to był jego pomysł. Był mniej więcej w moim wieku. Mariano Betelu, największy młody argentyński przyjaciel Gombrowicza, pisał do niego co tydzień przez cały okres pobytu w Vence - Gombrowicz płacił mu za studia i uwielbiał go. Ale spośród Argentyńczyków przyjechał tylko sławny pisarz Ernesto Sabato.

Reklama

Czy SB interesowało się nim we Francji?
O ile wiem, nie, w każdym razie nic nie znaleźliśmy w archiwach. Ale na pewno interesowało się nim w Berlinie. Dziś wiemy, że Barbara Witek-Swinarska, która przeprowadziła z nim wywiad i na jego podstawie napisała złośliwy felieton, przez który Witold stał się przedmiotem nagonki w Polsce, pracowała dla SB. Witold spędził po tym dwa miesiące w szpitalu i o mało co nie przypłacił tego życiem.

A pani kiedy poznała Gombrowicza?
W opactwie Royaumont pod Paryżem w maju 1964 roku. Przyjechał tam po powrocie ze stypendium Fundacji Forda w Berlinie. Nie wyglądał na pisarza, był bardzo opalony, nosił lniany garnitur. Wydawał się całkiem młody. Ja próbowałam w tym czasie skończyć doktorat o Colette i mój profesor, który uważał, że nie przykładam się wystarczająco, wysłał mnie do Royaumont, czegoś w rodzaju domu pracy twórczej dla studentów, pisarzy i naukowców. Wszyscy obecni tam młodzi ludzie bardzo polubili Witolda. Jedliśmy przy jednym stole, a on zachowywał się nieznośnie - dyskutował z lewicowymi intelektualistami, którzy popierali komunizm, aż stał się prawdziwym enfant terrible.

Miał swoje rytuały?
W parku siadał zawsze na tej samej ławce i czasem dosiadałam się do niego. Czasem jeździłam konno niedaleko Royaumont, a on mi mówił, że to głupi sport, bo idiotycznie jest siadać na grzbiecie innego zwierzęcia, żeby galopować. Kiedy poznaliśmy się lepiej, pewnego dnia zapytał mnie przy wszystkich, czy nie wyjechałabym z nim na południe, bo chciałby wypocząć przed powrotem do Argentyny. Był pewien, że wróci do Argentyny, i to za parę miesięcy.

Co pani na to?
Nigdy w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby z nim zamieszkać, ale po zastanowieniu, zgodziłam się. Miałam dwie walizki, tak jak on, mogłam wyjechać, kiedy chciałam. No i potrzebowałam spokoju, żeby wreszcie skończyć ten doktorat. Witold powiedział mi co prawda: "Zmień temat z Colette na mnie, a napiszę ci go w dwa tygodnie". Przeniosłam papiery z Sorbony na Uniwersytet Aix-en-Provence i Nicei. Pojechaliśmy na południe, zorganizowaliśmy życie rodzinne, Witold wyleczył wrzód żołądka, a ja obroniłam się w maju ’68, podczas zamieszek studenckich. Gdyby moje życie potoczyło się normalnym trybem, wróciłabym pewnie do Quebeku i zarabiałabym jako nauczycielka akademicka.



Dlaczego się pani zgodziła?
Kochałam go, ale tak jak młoda kobieta może kochać człowieka starszego, który jej imponuje. Nie było w tym żadnego romantyzmu. Romantyzm z Witoldem? To niemożliwe. To był człowiek bardzo szczery, otwarty i nowoczesny. Sprawił, że lepiej poznałam samą siebie, okazał się świetnym psychologiem. Dawał mi wskazówki, co mam zrobić, żeby stać się dojrzalsza.

Pani go podziwiała, a on potrzebował oddanej opiekunki?
Po raz pierwszy od wyjazdu z Polski miał życie rodzinne, poza tym potrzebował kogoś - chorował, trzeba było nim się zajmować. Kiedy go spotkałam, miał 59 lat, nie był stary, ale astma go wykańczała. Ja byłam w drugiej połowie dwudziestki - ale od początku czułam się z Witoldem doskonale. Na początku nie wiedziałam nawet, że jest wielkim pisarzem. Kiedy po raz pierwszy przeczytałam "Ferdydurke" w Vence, poczułam wielką nieśmiałości, bo zrozumiałam, że Gombrowicz to geniusz. Oczywiście zadał mi parę pytań egzaminacyjnych, żeby sprawdzić, czy zrozumiałam.

Ciekawił go świat, z którego pani przybyła?
Nie znał Quebeku, z którego pochodziłam. Z powodu astmy prawie nie podróżował. Wymienił kilka listów z moimi rodzicami i mieliśmy się wybrać do Kanady, ale wtedy zachorował. Moi rodzice z kolei nie przyjechali nas odwiedzić, bo mój ojciec nie znosił podróżować. Ale odwiedziło nas wielu moich przyjaciół z Kanady. Wszyscy byli poetami albo pisarzami i Witold ich uwielbiał, mówił, że przypominają mu przedwojenną Polskę. To była wspaniała epoka w historii Quebeku, czas walki o niezależność kulturalną od anglojęzycznej Kanady. Dyskutował z moimi znajomymi o nacjonalizmie, a Gaston Miron, wielki poeta Quebeku, który był jednym z moich bliskich przyjaciół, przyjechał do nas trzy razy. Uwielbiał Gombrowicza, "Dziennik" to była jego biblia.

Gombrowicz interesował się polityką?
Bardzo, miał ją we krwi. Był szczęśliwy, kiedy kupiłam telewizor - od razu zaczął oglądać programy informacyjne. Czytał też trochę gazet, ale niedużo. Generalnie był człowiekiem swojej epoki. Oczywiście ciekawiło go, co dzieje się w Polsce, ale w niej wiele się nie zmieniało. Ogólnie jednak interesowały go nie tyle plotki polityczne, ile raczej mechanizmy historii. Uważał też, że wypowiadanie się o polityce nie jest rolą pisarza. Nie pozwalał sobie na ocenianie poszczególnych rządów, choć chętnie snuł na przykład rozważania ideowe o komunizmie. Nie znosił pisarzy zaangażowanych.

Interesował się wydarzeniami praskimi 1968 roku?
Kiedy się zaczęły, gościliśmy Marię i Bohdana Paczowskich z Mrożkiem. Ułożyli list protestacyjny, ale Gombrowicz go nie podpisał. Pamiętam, że długo o tym dyskutowali. Wojną w Wietnamie interesował się tak, jak mniej więcej wszyscy, ale nie miał żadnego stanowiska. Pamiętam jednak, że byliśmy u Jaremów, kiedy Izrael zaczął wojnę siedmiodniową w 1967 roku. Generał de Gaulle nazwał wtedy Izraelczyków narodem, który chce dominować. Witold był tą wypowiedzią zbulwersowany - czuł wielką bliskość z Żydami.

A Maj ’68?
Oglądał w telewizji wszystko na ten temat. Nie przegapiliśmy ani jednej konferencji prasowej generała De Gaulle’a, który był postacią niezwykle teatralną. Bardzo lubił też Cohn-Bendita, ale uważał, że dorośli, którzy się z nim sprzymierzają, zachowują się jak tchórze. Wiedzieliśmy, że wielu intelektualistów, którzy mieli świetne samochody, parkowali je poza Paryżem, żeby nie zostały zniszczone, a potem demonstrowali razem ze studentami, którzy właśnie demolowali Paryż. Witolda oburzała ta lewica kawiorowa i jej hipokryzja. Uważał jednak, że młodzi mają prawo się buntować, a w Cohn-Bendicie podziwiał poczucie humoru. Powiedział też jednak, że to niebezpieczne, kiedy miesza się rewolucję z humorem. Ostatecznie zareagował jak ktoś, kto widział już w życiu skutki prawdziwej rewolucji.



Ale Sartre’a podziwiał.
Tak, ale nie za bycie pisarzem zaangażowanym. Podziwiał jego dzieła i osobowość, ale zaangażowania nie znosił.

Co pani zrobiła po śmierci Gombrowicza?
Pobraliśmy się po to, żebym mogła zajmować się jego dziełem i pomagać trochę rodzinie. Ale Witold umarł za wcześnie, nie byłam jeszcze gotowa, żeby zostać z tym sama. Powinnam była nauczyć się polskiego od razu, ale on chciał, żebym najpierw skończyła doktorat. Kiedy to się stało, pomyślałam, że teraz trochę popracuję na swój rachunek, zamierzałam pisać korespondencje do gazet w Kanadzie. Ale wtedy się rozchorował i już nie można było nic zrobić. Za życia Witold sam zajmował się swoimi kontraktami, pomagałam mu tylko w korespondencji zagranicznej, kiedy umarł, musiałam się wszystkiego nauczyć.

Mówi pani nie jak kobieta, ale literacki promotor.
Tak się wtedy czułam. Sytuacja Gombrowicza na świecie była inna niż na przykład Borgesa, który umarł w wieku 87 lat, już jako klasyk. Dzieło mego męża wydawane było w bardzo oszczędnych nakładach. Musiałam bić się o nie.

Ale jak? Pani nie znała polskiego, języka, w jakim pisał Gombrowicz.
Sześć miesięcy po śmierci spędziłam sama w Vence i zajmowałam się sprawami formalnymi, bo wszyscy chcieli nagle wydawać i grać w teatrze Gombrowicza. Potem pojechałam do Mediolanu, żeby być przy Marii Paczowskiej, która pomagała mi w kwestiach polskich i tłumaczyła fragmenty archiwum Witolda. Bez polskiego byłam jak kaleka. Czułam się wtedy bardzo samotna, dlatego w 1973 roku pojechałam do Argentyny, żeby napisać książkę "Gombrowicz w Argentynie". Po siedmiu latach wróciłam z Mediolanu do Paryża i tam zostałam. Kiedy spoglądam na moje życie od czasu, kiedy poznałam Witolda, to czuję, że było w nim 5 lat szczęścia z nim, potem 20 lat, kiedy uczyłam się, co to znaczy być żoną pisarza, i prowadziłam nieustanne wojny z Polską, no i 20 lat po 1989 roku, które wszystko zmieniły.

Czy żona pisarza może zacząć żyć na własny rachunek?
Na razie 10 października zostanie otwarte Muzeum Gombrowicza we Wsoli, w dawnym majątku jego brata. Niestety domy Gombrowiczów prawie wszystkie zostały zniszczone, ale są jeszcze groby rodziny. W Kielcach pewien pan zajmuje się grobem matki Witolda i przywiózł nawet ziemię z cmentarza w Vence. Natomiast ja w dniu otwarcia muzeum chciałabym inaugurować stronę internetową www.gombrowicz.net, po polsku, francusku, angielsku i hiszpańsku. To ma być renesans życia pośmiertnego Witolda.

*Rita Gombrowicz urodziła się w Kanadzie. Towarzyszyła Gomrowiczowi od 1964 roku. Od tamtej pory popularyzuje jego dzieła na całym świecie.