Ian Bremmer, znany analityk stosunków międzynarodowych, wskazuje, że choć państwowy kapitalizm upowszechnia się ostatnio w coraz większej liczbie krajów, to jednak na dłuższą metę pozostaje systemem niewydolnym. Dlatego w konkurencji z wolnym rynkiem musi wcześniej czy później ponieść porażkę. Jego fundamentem jest ścisły związek między biznesem a polityką - związek czyniący działalność gospodarczą trudniejszą i bardziej kosztowną. Politycy i urzędnicy państwowi rzadko bywają rzutkimi przedsiębiorcami. Kierowane przez nich firmy zwykle stanowią przykłady dramatycznego marnotrawstwa sił i środków. Państwowe zarządzanie oznacza też najczęściej wzrost korupcji. Mieszanie polityki z ekonomią powoduje, że zasady działania przedsiębiorstw stają się mało przejrzyste. Firmy zaczynają pełnić rolę narzędzi politycznego oddziaływania - zarówno na skalę krajową, jak i globalną. Przykład rosyjskiego Gazpromu czy chińskich funduszy inwestycyjnych zagarniających zasoby krajów rozwijających się doskonale pokazują wedle Bremmera, do czego może prowadzić konsekwentnie rozwijany kapitalizm państwowy. Jego rozkwit w ostatnich latach spowodował, że światowa równowaga gospodarcza uległa zachwianiu, a nieprzejrzystość stała się jedną z dominujących cech działania globalnego systemu ekonomicznego. Nie sprawi ona z pewnością, że świat pod względem ekonomicznym ruszy do przodu. Zamiast przezwyciężyć kryzys, państwowy kapitalizm ze swymi patologiami może go jeszcze pogłębić.

Reklama

p

Ian Bremmer*:

Liberalny model ekonomiczny jest w wyraźnym odwrocie. Triumfujący interwencjonizm nie uzdrowi jednak kulejącej światowej gospodarki

W Stanach Zjednoczonych, Europie i wielu innych krajach rozwiniętych mnożą się interwencje państwowe, które mają za zadanie zmniejszyć dotkliwość recesji i przywrócić niedomagające gospodarki do zdrowia. Rządy krajów rozwiniętych nie zamierzają bez końca kierować gospodarkami, ale za podobnymi interwencjami w świecie rozwijającym się stoją odwrotne intencje: tam ręczne sterowanie gospodarką sygnalizuje strategiczne odrzucenie doktryny wolnorynkowej.

Reklama

Surowce w rękach państwa

Państwa, a nie prywatni udziałowcy, już teraz są właścicielami największych spółek naftowych świata i kontrolują trzy czwarte globalnych zasobów energii. Pozycja rynkowa firm państwowych rośnie także w innych ważnych branżach. "Suwerenne fundusze bogactwa", jak parę lat temu nazwano państwowe fundusze inwestycyjne, są odpowiedzialne za jedną ósmą światowych inwestycji i odsetek ten wzrasta. Tendencje te przekształcają międzynarodową scenę polityczną i globalną gospodarkę, przekazując coraz więcej władzy i wpływów gospodarczych państwu, a tym samym tworząc wielkie i skomplikowane zjawisko, jakim jest kapitalizm państwowy.

Jeszcze niecałe 20 lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Kiedy Związek Radziecki zawalił się pod ciężarem licznych wewnętrznych sprzeczności, nowe władze na Kremlu szybko przyjęły zachodni model gospodarczy. Rządy byłych republik sowieckich i państw satelickich umieściły na swoich sztandarach wartości polityczne Zachodu i zaczęły wstępować do jego sojuszy. Tymczasem w Chinach zainicjowane dekadę wcześniej liberalne reformy rynkowe tchnęły nowe życie w partię komunistyczną. Państwa rozwijające się, takie jak Brazylia, Indie, Indonezja, RPA i Turcja, przystąpiły do deregulacji swoich apatycznych gospodarek i wspierania rodzimej wolnej przedsiębiorczości. W zachodniej Europie przez wiele zakładów i branż przetoczyła się fala prywatyzacji. Znacznie wzrosła wymiana handlowa. Globalizacja wyborów konsumenckich, kanałów podaży, przepływów kapitałowych, bezpośrednich inwestycji zagranicznych, technologii i innowacji jeszcze bardziej wzmocniła te tendencje.

Reklama

Teraz jednak wolnorynkowa fala ustępuje. Jej miejsce zajmuje kapitalizm państwowy, system, w którym państwo funkcjonuje jako główny podmiot ekonomiczny i wykorzystuje rynki przede wszystkim do celów politycznych. Zrodziło to nową światową rywalizację: nie między konkurencyjnymi ideologiami politycznymi, lecz między konkurencyjnymi modelami gospodarczymi. Od kiedy do decyzji ekonomicznych włączono politykę, podział na przegranych i wygranych zaczyna się rysować zupełnie inaczej.

Władza i przedsiębiorcy - bliskie stosunki

Jedną z podstawowych cech kapitalizmu państwowego są bliskie stosunki między władzą a przedsiębiorcami. Były premier Rosji Michaił Fradkow jest prezesem Gazpromu, a były prezes gazowego monopolisty Dmitrij Miedwiediew prezydentem kraju. Te relacje klient - patron sprawiły, że politycy i urzędnicy biorą udział w decyzjach gospodarczych w stopniu nienotowanym od czasu upadku komunizmu. System ten stwarza wiele zagrożeń dla funkcjonowania światowych rynków.

Po pierwsze, podejmujący decyzje gospodarcze urzędnicy nie zawsze mają doświadczenie w zarządzaniu, co prowadzi do obniżenia konkurencyjności spółek - trzeba je wspomagać państwowymi dotacjami, a to z kolei grozi wypadnięciem z rynku ich prywatnym rywalom.

Po drugie, motywy kryjące się za decyzjami inwestycyjnymi mogą być polityczne, a nie gospodarcze. Na przykład przywódcy Komunistycznej Partii Chin wiedzą, że kluczem do zachowania władzy jest utrzymanie wzrostu gospodarczego. Wysyłają swoje spółki naftowo-gazowe za granicę, aby zapewniły potrzebne Chinom do tej ekspansji dostawy surowców energetycznych. Dzięki państwowemu finansowaniu spółki te mogą proponować kontrahentom ceny wyższe od rynkowych, co zaburza funkcjonowanie rynków energii i winduje jej ceny, a ponadto odbiera prywatnym koncernom międzynarodowym część zysków potrzebnych na kosztowne projekty długofalowe, takie jak odwierty podmorskie. Niewiele spółek państwowych posiada sprzęt i wiedzę fachową potrzebną do tego rodzaju przedsięwzięć. Dodatkowym wkładem kapitalizmu państwowego w działanie rynków jest korupcja na wysokim szczeblu.

Jeśli biznes i polityka są tak ściśle ze sobą powiązane, różne problemy z dziedziny polityki wewnętrznej i zagranicznej zaczynają mieć większy wpływ na sytuację przedsiębiorstw. Dla inwestorów z zewnątrz zrozumienie motywacji elit rządzących danym krajem stało się elementem strategii przetrwania. Wiele prywatnych firm, które robią interesy w krajach rozwijających się, doceniło wartość zacieśniania relacji z przyznającymi kontrakty politykami i nadzorującymi przestrzeganie przepisów urzędnikami. W okresie recesji przeznaczane na to pieniądze i czas stanowią poważne obciążenie, ale koncerny międzynarodowe muszą chronić swoje zagraniczne inwestycje i udziały w rynku.

Państwo wchodzi na scenę

Kapitalizm państwowy zaczął się kształtować podczas kryzysu naftowego w 1973 roku, kiedy członkowie OPEC uzgodnili redukcję wydobycia ropy w odpowiedzi na poparcie przez USA Izraela w wojnie Jom Kipur. Najważniejszy surowiec świata niemal z dnia na dzień stał się orężem geopolitycznym, bezprecedensowo wzmacniając pozycję krajów naftowych. Kryzys naftowy miał również skutki gospodarcze, odwracając kierunek przepływu kapitału - do tej pory państwa uprzemysłowione kupowały coraz więcej taniej ropy i sprzedawały jej producentom towary po zawyżonych cenach. Z punktu widzenia członków OPEC kryzys położył kres dziesięcioleciom polityczno-gospodarczej bezsilności i epoce kolonialnej.

Dzięki kryzysowi z 1973 roku kraje naftowe zrozumiały, że działając wspólnie, mogą nie tylko kontrolować poziom wydobycia, ale również przejmować znacznie większą część dochodów generowanych przez zachodnie petrokoncerny. Najłatwiej było o to w krajach, gdzie państwo mogło wykorzystać rodzime firmy do wydobycia i przeróbki ropy. Spółki te były w coraz większym stopniu kontrolowane przez państwo i w końcu przyćmiły swoich prywatnych rywali z Zachodu. Kryzys naftowy zrodził państwową spółkę naftową, model, który od tego czasu upowszechnił się i został rozciągnięty również na sektor gazowy.

Druga fala kapitalizmu państwowego przetoczyła się w latach 80., a wywołał ją wzrost znaczenia krajów rozwijających się z silnymi tradycjami etatystycznymi. Z drugiej strony upadek gospodarek nakazowych spowodował wzrost popytu na możliwości inwestycyjne i zliberalizowany handel. Ta tendencja przyczyniła się z kolei do szybkiego rozwoju i industrializacji szeregu krajów rozwijających się (takich jak: Brazylia, Chiny, Indie, Meksyk, Rosja, Turcja i państwa Azji Południowo-Wschodniej) w latach 90.

Chociaż wiele z tych krajów nie należało do bloku komunistycznego, istniały tam silne tradycje interwencjonizmu państwowego. W niektórych z nich kilka przedsiębiorstw, nierzadko będących własnością jednej rodziny, miało niemal monopolistyczną pozycję w strategicznych sektorach. Po II wojnie światowej Indie Nehru, Turcja, Meksyk pod rządami Instytucjonalnej Partii Rewolucyjnej czy Brazylia rządzona na przemian przez wojskowych i cywilów nigdy z całym przekonaniem nie podpisały się pod kapitalistycznym poglądem, że tylko wolny rynek może zapewnić trwały dobrobyt.

Kiedy kraje wschodzące zaczęły się liberalizować, tylko częściowo przyjęły zasady wolnorynkowe. Politycy, którzy przeprowadzali częściowe reformy, swoją formację intelektualną zyskali jeszcze w dawnym, etatystycznym klimacie. Działalność gospodarcza w tych krajach generalnie odbywała się w warunkach znacznie mniejszej transparentności i praworządności niż w zachodnich demokracjach rynkowych. Nic zatem dziwnego, że wiara nowego pokolenia w wartości wolnorynkowe była ograniczona. Względna niedojrzałość instytucji publicznych sprawia, że w krajach rozwijających się względy polityczne odgrywają w gospodarce co najmniej taką samą rolę jak ekonomiczne. Rządy krajów bogatych dawniej nie zwracały na nie większej uwagi, ponieważ miały one niewielki wpływ na rynki międzynarodowe.

Polityka, etatyzm i nieprzejrzyste fundusze

Trzecia fala kapitalizmu państwowego wiąże się z państwowymi funduszami inwestycyjnymi (PFI), które w pierwszych latach obecnej dekady rzuciły wyzwanie zachodniej dominacji w globalnych przepływach kapitałowych. Gigantyczne środki, którymi dysponowały, zawdzięczały ogromnemu wzrostowi eksportu z gospodarek wschodzących. Większość PFI nadal jest kierowanych przez urzędników państwowych, którzy informacje na temat środków, inwestycji i zarządzania aktywami traktują prawie jak tajemnicę państwową. W rezultacie nie ma jasności, w jakim stopniu o decyzjach inwestycyjnych przesądzają względy polityczne. Międzynarodowy Fundusz Walutowy stoi na czele kampanii, która ma skłonić PFI do zwiększenia transparentności ich działań, ale żadne dobrowolne porozumienia nie przyniosą w tym zakresie skutku.

Czwarta fala kapitalizmu państwowego wypiętrzyła się niedawno, na skutek globalnego spowolnienia gospodarczego. Tym razem jednak interwencjonizm uprawiają również najbogatsze kraje świata. W Stanach Zjednoczonych Kongres ingeruje w gospodarkę mimo historycznej nieufności społeczeństwa amerykańskiego do państwa i wiary w prywatną przedsiębiorczość. W ślady USA poszły m.in. Japonia i Australia. W Europie nacjonalizacja i pomoc publiczna są bardziej strawne dzięki silniejszym tradycjom etatystycznym i socjaldemokratycznym.

Największe potęgi uprzemysłowione świata nie mają jednak zamiaru zmieniać ustroju gospodarczego. W Stanach Zjednoczonych i Europie dobroczynne działanie niewidzialnej ręki rynku pozostaje dogmatem. Rządy po obu stronach Atlantyku wiedzą, że jeśli chcą zachować poparcie społeczne, muszą oddać banki i duże przedsiębiorstwa w prywatne ręce, kiedy ich kondycja dostatecznie się poprawi. Ale dopóki podstawowym narzędziem polityki gospodarczej w USA, Europie, Chinach, Indiach i Rosji będzie impuls fiskalny, politycy pozostaną głównymi rozgrywającymi światowego systemu ekonomicznego. Państwo będzie nadal ratowało prywatne banki i firmy, skupowało złe aktywa i drukowało pieniądze, ponieważ nikt inny nie może tego zrobić. Banki centralne, w większości tylko nominalnie niezależne, przestały być pożyczkodawcami ostatniej instancji - są po prostu pożyczkodawcami. Spowodowało to nagłe i ważne przesunięcie środka ciężkości w globalnym finansowym układzie sił.

Jeszcze całkiem niedawno finansową stolicą świata był Nowy Jork. Obecnie nie jest już nawet stolicą finansową Stanów Zjednoczonych. Tytuł ten przysługuje Waszyngtonowi, gdzie kongresmeni i członkowie administracji prezydenckiej podejmują - na skalę nienotowaną od lat 30. ubiegłego wieku - decyzje o dalekosiężnym znaczeniu dla rynku. Podobne przeprowadzki odbywają się na całym świecie: z Szanghaju do Pekinu, z Dubaju do Abu Zabi, z Sydney do Canberry czy z Sao Paulo do Brasilii.

Stawka jest wysoka

Kapitalizm państwowy prawdopodobnie wyjdzie z obecnej recesji znacznie wzmocniony. Chiny i Rosja wspierają spółki państwowe i uprzywilejowanych prywatnych monopolistów. Konsolidację ważnych branż stawiają wyżej niż cięcie kosztów. W wyniku spadku cen ropy z 147 dolarów za baryłkę w lipcu 2008 roku do niecałych 40 dolarów w lutym tego roku Rosja stoi przed perspektywą pierwszego deficytu budżetowego od 10 lat. Chiny, czołowy importer ropy, skorzystały na spadku cen, ale w obu krajach na skutek kryzysu rośnie bezrobocie, co grozi niepokojami społecznymi. Reakcją na tę sytuację było dalsze zwiększenie kontroli państwowej nad gospodarką.

Mimo recesji PFI nie utracą pozycji ważnych międzynarodowych graczy ekonomicznych. Ich szacunkowa łączna wartość spadła wprawdzie z około 4 bilionów dolarów w 2007 roku do niecałych 3 bilionów pod koniec ubiegłego roku, ale to i tak więcej, niż rezerwy walutowe wszystkich banków centralnych i łączne aktywa wszystkich funduszy hedgingowych na świecie. W ciągu 5 lat PFI zwiększyły swój udział w inwestycjach międzynarodowych z 6 do 12 procent i prognozuje się, że w 2015 roku będą warte 15 bilionów dolarów.

Innymi słowy, mimo globalnego kryzysu finansowego państwowe spółki naftowe nadal kontrolują trzy czwarte światowych surowców strategicznych, przedsiębiorstwa państwowe i firmy faworyzowane przez rządy nadal mają znaczną przewagę konkurencyjną nad rywalami z sektora prywatnego, a PFI nadal opływają w gotówkę.

Większy interwencjonizm oznacza, że biurokratyczne marnotrawstwo, niekompetencja i korupcja będą bardziej niż do tej pory hamować wzrost. Obciążenia te są trudniejsze do udźwignięcia w państwie autokratycznym, gdzie politycy mają większą swobodę podejmowania decyzji gospodarczych - bez kontroli wolnej prasy, niezależnych instytucji nadzoru, sądów czy ustawodawców. Recesja na całym świecie podważyła jednak zaufanie do modelu wolnorynkowego. Niezależnie od tego, jakie naprawdę były przyczyny kryzysu, rządy Chin, Rosji i innych krajów mogą przekonująco wskazywać jako winowajcę kapitalizm w stylu amerykańskim. Pozwala im to uniknąć odpowiedzialności za wzrost bezrobocia i spadek wydajności pracy w ich krajach, a jednocześnie bronić kapitalizmu państwowego jako skutecznej alternatywy dla systemu zachodniego.

Politycy amerykańscy muszą przekonywać do wolnego rynku, chociaż w tej chwili nie jest to łatwe. Jeśli Waszyngton będzie zbyt długo trwał przy interwencjonizmie i protekcjonizmie, rządy innych krajów mogą się na niego zapatrzeć. Stawka jest wysoka, ponieważ zbyt duża obecność populistycznej polityki w świecie międzynarodowych inwestycji i handlu utrudni próby ożywienia wymiany handlowej i obniży przyszły wzrost. Protekcjonizm rodzi protekcjonizm, a dotacje rodzą dotacje.

W ostatnim czasie pojawiło się wiele protekcjonistycznych inicjatyw. Chiny przywróciły ulgę podatkową dla niektórych eksporterów, Rosja ograniczyła inwestycje zagraniczne w 42 "strategicznych sektorach" i obłożyła podatkiem import samochodów, wieprzowiny i drobiu, Indonezja wprowadziła cła na ponad 500 zagranicznych produktów, Indie o 20 proc. podniosły cło na ziarno soi, Argentyna i Brazylia rozważają oclenie tekstyliów i wina, Korea Południowa odmawia likwidacji barier importowych dla amerykańskich samochodów, a Francja powołała fundusz państwowy, który ma chronić krajowe firmy przed zagranicznym przejęciem.

Wiele krajów w różnych regionach zastanawia się nad podniesieniem ceł do maksymalnego poziomu dozwolonego przez rundę urugwajską GATT. Kompleksowe globalne porozumienia i mechanizmy rozstrzygania sporów są zastępowane mozaiką około 200 umów dwustronnych lub regionalnych (kolejne 200 jest w przygotowaniu). Obniża to konkurencję, działa na niekorzyść konsumentów i osłabia system wielostronny - a wszystko to w okresie, kiedy gospodarka światowa potrzebuje nowego bodźca.

Co nas czeka w przyszłości

Coraz więcej Amerykanów dochodzi do przekonania, że globalizacja przenosi ich miejsca pracy za granicę, obniża im płace i zmusza do kupowania tandetnie wykonanych zagranicznych towarów. Można sądzić, że do wyborów prezydenckich w 2012 roku stanie co najmniej jeden kandydat z neoizolacjonistycznym programem "kupuj amerykańskie". Jeśli amerykańscy legislatorzy chcą uniknąć protekcjonistycznej pułapki, powinni wyciągnąć wnioski z ustawy Smoota-Hawleya z 1930 roku, która do rekordowego poziomu podniosła cła na 20 tys. importowanych towarów, wywołała podobne reakcje odwetowe i tym samym pogłębiła i wydłużyła Wielki Kryzys.

Kryzys finansowy stworzył iluzję międzynarodowej jedności opartej na nieuzasadnionym strachu, że wszyscy jedziemy na tym samym rozpadającym się wózku. Rok temu mówiono o procesie odpięcia gospodarek wschodzących od rozwiniętych poprzez oparcie dalszego rozwoju na popycie zewnętrznym i tym samym o uniezależnieniu się od popytu konsumenckiego w USA i Europie. Do takiego rozłączenia na razie nie doszło. Problemy ekonomiczne powstałe przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych doprowadziły do twardego lądowania gospodarek wielu krajów rozwijających się wskutek załamania popytu na ich towary.

Można jednak dostrzec pewne oznaki uniezależniania się świata nierozwiniętego od rozwiniętego: w grupie BRIC (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny) rośnie rynek krajowy, kraje te inwestują w innych gospodarkach wschodzących, a przepływy kapitałowe regionalizują się. Rozważane jest także powołanie waluty regionalnej w krajach arabskich, w Azji Południowo-Wschodniej i Ameryce Łacińskiej.

Stany Zjednoczone nie mogą już więcej liczyć na to, że ich dług wykupią strategiczni partnerzy, tak jak one zrobiły to w przypadku Japonii i RFN w latach 80. Teraz Ameryka musi polegać na strategicznych rywalach, zwłaszcza Chinach, które nie wierzą, że USA będą bez końca odgrywać rolę światowej kotwicy gospodarczej. Gromadzenie rezerw dolarowych pozwoliło Pekinowi utrzymywać kurs juana na niskim poziomie, co pomagało chińskim eksporterom i wytworzyło rekordową nadwyżkę handlową, ale teraz priorytetem władz Państwa Środka jest budowa rynku wewnętrznego, a tym samym nowego modelu rozwoju opartego w mniejszym stopniu na eksporcie, a w większym stopniu na popycie konsumenckim. Jeśli to się powiedzie, termin "odpięcie" nabierze większego sensu, a Chiny będą miały mniejszą motywację do kupowania amerykańskiego długu. Jeśli popyt na amerykańskie papiery skarbowe spadnie, trzeba będzie podnieść ich oprocentowanie, a to zwiększy długookresowe zadłużenie USA. Ożywienie gospodarcze w Ameryce będzie więc wolniejsze, wzrośnie natomiast tempo spadku znaczenia dolara jako światowej waluty rezerwowej.

Rząd amerykański może skonstatować, że jego możliwości wyznaczania i narzucania światowych reguł gospodarczych zanikają. Na pewno nie bardzo wierzy w odgrywanie przywódczej roli w G20. Do tej grupy należą przecież wschodzące potęgi, takie jak Chiny i Indie, które nie zostały dopuszczone do G7, a naturalne rozbieżności interesów z krajami rozwiniętymi utrudniają osiągnięcie porozumienia w najtrudniejszych kwestiach ekonomicznych. Dodatkowy problem polega na tym, że politycy - zarówno z krajów rozwiniętych, jak i rozwijających się - opracowują pakiety stymulacyjne z myślą o swoich wyborcach, a nie o usunięciu nierównowag makroekonomicznych.

Promowanie wolnego rynku

Na dłuższą metę kapitalizm państwowy raczej nie przetrwa, zwłaszcza jeśli w dwóch najważniejszych państwach, które go uprawiają, nie stworzy modelu trwałego rozwoju gospodarczego. Rozwiązywanie czekających Chiny problemów społecznych i ekologicznych w końcu prawdopodobnie przekroczy możliwości biurokratów. Prędzej czy później władze chińskie uświadomią sobie, że wolny rynek lepiej pomoże im w nakarmieniu 1,4 miliarda mieszkańców kraju i tworzeniu 10 - 12 milionów nowych miejsc pracy rocznie. W Rosji, która zmaga się z kryzysem demograficznym, i której gospodarka jest nadmiernie uzależniona od eksportu ropy i gazu, władze mogą dojść do wniosku, że przyszły rozwój gospodarczy wymaga powrotu do reform wolnorynkowych. Stany Zjednoczone powinny postawić na intensyfikację handlu z Unią Europejską, jak również z krajami rozwijającymi się - takimi jak Brazylia, Indie, RPA, Turcja czy gospodarki wschodzące z Azji Południowo-Wschodniej - m.in. po to, by kraje te nie uległy pokusie budowy kapitalizmu państwowego.

Jednocześnie należy szukać nowych możliwości gospodarczych w krajach kapitalizmu państwowego, a także pomagać firmom amerykańskim działającym w Chinach, Rosji, państwach znad Zatoki Perskiej i gdzie indziej w budowaniu strategii chroniących przed ryzykiem utraty rynku na rzecz konkurentów faworyzowanych przez państwo. Jednym z elementów takiej strategii powinien być japoński model dywersyfikacji "Chiny plus jeden", czyli inwestowania w innych krajach oprócz Chin, tak aby ograniczyć uzależnienie od rynku chińskiego.

Stany Zjednoczone powinny otworzyć się na napływ nowego kapitału zagranicznego, także pochodzącego od PFI. Niektóre z proponowanych inwestycji wymagają sprawdzenia pod kątem bezpieczeństwa narodowego, ale nie powinno to zniechęcić podmiotów działających w dobrej wierze. Potrzeba ochrony inwestycji sprawi, że zagraniczne firmy będą bardziej zainteresowane stabilnością amerykańskiego systemy finansowego.

To, czy kapitalizm wolnorynkowy pozostanie najważniejszym wzorem do naśladowania dla świata, w dużym stopniu zależy od następnych kroków amerykańskich polityków. Nie wystarczy dobra polityka gospodarcza, trzeba również dążyć do tego, by marka "USA" była atrakcyjna. Waszyngton musi utrzymać wielką przewagę potęgi militarnej - Stany Zjednoczone wydają na ten cel 10 razy więcej niż Chiny i więcej niż wszystkie pozostałe kraje świata razem wzięte - a jednocześnie pracować nad wizerunkiem, co administracji Obamy do tej pory wychodzi nie najgorzej.

Kapitalizm państwowy nie zniknie szybko. W krótkoterminowym interesie ekonomicznym USA leży intensyfikacja stosunków handlowych z krajami kapitalizmu państwowego. Jednocześnie należy bronić wolnego rynku jako najlepszego systemu gospodarczego. A nie ma na to lepszej metody niż świecić przykładem, promując wolny handel, inwestycje, transparentność i otwarte rynki, tak by wolny rynek pozostał najbardziej atrakcyjną alternatywą dla kapitalizmu państwowego.

Ian Bremmer

przeł. Tomasz Bieroń

p

Ian Bremmer, ur. 1969, amerykański politolog, analityk i publicysta. Zajmuje się m.in. problematyką transformacji ustrojowej państw oraz globalnego ryzyka politycznego i ekonomicznego. Jest szefem Eurasia Group, firmy zajmującej się doradztwem w zakresie zarządzania ryzykiem. Współpracuje z "International Herald Tribune" oraz "The Washington Post". Opublikował m.in. książkę "The J Curve. A New Way to Understand Why Nations Rise and Fall" (2006). W "Europie" nr 250 z 17 stycznia br. zamieściliśmy jego tekst "Mapa potencjalnych katastrof".