Rok 2004. Namibia. Przerwa w zdjęciach do filmu "Lot Feniksa". Odgrywający mało znaczącą rolę dyrektora firmy wydobywającej ropę naftową aktor zamyka się w toalecie. Korzysta z chwili przerwy, aby przygotować próbne nagranie na casting do nowego serialu stacji Fox. Wszystko odbywa się po partyzancku. Występ rejestrują dwaj koledzy z planu. Aktor tekst czyta z kartki. Nieogolony i w przybrudzonych ciuchach. Gdy taśma dociera do producenta serialu Bryana Singera, ten zachwycony mówi: "Właśnie takiego silnego amerykańskiego aktora potrzebuję".

Reklama

Serial, o którym mowa, to oczywiście "Dr House". Aktorem, który wysłał nagranie, był Hugh Laurie, odtwórca tytułowej roli. Anglik, nie Amerykanin. Słynący w swojej ojczyźnie z komediowych wygłupów, a nie z ról silnych facetów. A jednak swoją kreacją ekscentrycznego lekarza zachwycił miliony fanów na całym świecie. W Polsce na jesieni będziemy mogli oglądać piąty sezon serialu, w USA rusza szósta seria. Do tej pory wyemitowano już 110 odcinków. Bez 50-letniego dziś Lauriego ten sukces nie byłby możliwy. Komik za pierwszą w swoim dorobku pierwszoplanową rolę dramatyczną zgarnął dwa Złote Globy. I jest dziś jednym z najlepiej zarabiających serialowych aktorów. Za jeden odcinek dostaje 300 tys. dol., czyli około 7 mln za cały sezon.

"To dzięki niemu <Dr House> osiągnął taką popularność. Zarówno członkowie ekipy, jak i pomysłodawca serii David Shore zgodnie twierdzą, że gdyby nie perfekcjonizm Lauriego, serial nie byłby tak dobry" - mówi DZIENNIKOWI Paul Challen, autor mającej ukazać się we wrześniu książki "Dr House. Biografia Hugha Lauriego i przewodnik po serialu".

Wioślarz, który został aktorem

Niewiele brakowało, by odtwórca roli Gregory’ego House’a sam poświęcił się medycynie. Ranald Laurie, lekarz rodzinny w Oksfordzie, chciał, aby syn poszedł w jego ślady. Ale ten wybrał humanistyczne studia na Uniwersytecie w Cambridge. "Poszedłem tam, aby uprawiać wioślarstwo" - przyznawał po latach. Antropologia najbardziej nadawała się do studiowania, gdy codziennie trzeba było spędzić osiem godzin na rzece. W 1977 r. jego sportowa kariera osiągnęła szczyt. W kategorii dwójka ze sternikiem zdobył mistrzostwo kraju juniorów i czwarte miejsce w mistrzostwach świata juniorów. Aktorstwo wdarło się do jego życia przez zupełny przypadek. Gdy zachorował i musiał na jakiś czas zrezygnować ze sportu, z nudów zapisał się do działającego w Cambridge prestiżowego Teatralnego Klubu Footlights. Właśnie tam spotkał Stephena Frya, studenta anglistyki, a dziś uznanego komika, aktora, autora kliku książek i publicystę. A także Emmę Thompson, która przez krótki czas była jego dziewczyną.

Reklama

"Ludzie uważają, że jestem bardzo dobrze wykształcony, że studiowałem i całymi latami grywałem Szekspira. Nie mam żadnego przygotowania, a w czasie studiów wystąpiłem tylko w jednej jego sztuce" - mówił w jednym z wywiadów. Jednak już komediowe skecze przygotowane wraz z Fryem i Thompson wygrywały przeglądy i festiwale. Prawdziwym przełomem było złożone z kilku scen półgodzinne przedstawienie "The Cellar Tapes". Młodzi komicy nabijają się w nim z Szekspira, gry w szachy, brytyjskiej egzaltacji. Jednym słowem - typowy angielski humor. Po roku powstała wersja telewizyjna przedstawienia.

Jednak dopiero w 1987 r. Laurie przebił się do czołówki brytyjskich komików. Razem ze Stephenem Fryem stworzyli nadawany przez osiem lat (do dziś niepokazany w Polsce) program "A Bit of Fry and Laurie". Pierwszy z bohaterów show był wysokim i postawnym mężczyzną. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie bystrego faceta. Drugi chudy, szczapowaty, z wiecznym grymasem na twarzy wyglądał na typowego głupola. Laurie był w skeczach chłopcem do bicia. Czasem dosłownie. A to Fry przytrzasnął mu palce klapą od pianina, a to spoliczkował czy podstawił nogę. "Grałem głupie postacie. Nie wiem, czy to ma jakiś związek z moja twarzą" - żartował Laurie w wywiadzie dla pisma "Time Out". Fry i Laurie stworzyli najpopularniejszy brytyjski duet komediowy przełomu lat 80. i 90. i stali się najsłynniejszymi obok Rowana Atkinsona komikami. Kilkukrotnie spotkali się zresztą z nim na scenie, a także na planie dwóch ostatnich sezonów serialu "Czarna Żmija". Laurie znów grał przygłupów. Najpierw księcia Jerzego, którego jedynym zajęciem jest pudrowanie twarzy i poszukiwanie zagubionej pary rajstop, później tępego porucznika George’a o arystokratycznych korzeniach.

Reklama

Nieuleczalny perfekcjonizm

Choć gdyby uważniej prześledzić karierę Lauriego, można się doszukać w niej wielu ciekawych, choć drugoplanowych ról. Brytyjscy krytycy komplementowali zapomniany dziś występ aktora w roli Palmera w filmie "Rozważna i romantyczna" Anga Lee z 1995 r. Należy też przypomnieć jego skromny debiut na dużym ekranie przy boku Meryl Streep w "Obfitości" z 1985 r. Albo występy w teledyskach Annie Lennox czy Kate Bush. Nie licząc drugoplanowych ról w uwielbianych przez aktora filmach dla dzieci: "101 dalmatyńczykach" czy "Stuarcie Malutkim". Każdy, kto pracował z Lauriem, podkreśla, że do każdego z występów przykłada się równie starannie.



"On jest absolutnie doskonały, ale również nieznośnie samokrytyczny. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mówił, że jest zadowolony z czegoś, co zrobił, z wyjątkiem rzeczy, które naprawdę mają dla niego znaczenie, jak przyjaźń, ojcostwo czy miłość" - mówił po latach Stephen Fry w rozmowie z dziennikarzem "Los Angeles Times". I właśnie z tego samokrytycyzmu narodziła się długo skrywana choroba Lauriego. Popadł w głęboką depresję. Zaczął się leczyć krótko przed początkiem zdjęć do "Dr. House’a". Co ciekawe, w nadchodzącej, szóstej części serialu kreowana przez Lauriego postać zapada właśnie na chorobę psychiczną i ląduje w ośrodku dla obłąkanych. "Myślę, że masowe media na stałe związały postać Lauriego z Housem. Dziś trudno jest postrzegać ich oddzielnie" - twierdzi Paul Challen.

Ale Laurie to nie tylko komik i aktor cierpiący na depresję. To prawdziwy człowiek renesansu. Gra na pianinie i gitarze, a także śpiewa. W sieci rekordy popularności biją jego parodie Boba Dylana czy heavymetalowych wykonawców. W 1996 r. do swoich dokonań dorzucił także świetną powieść "Sprzedawca broni". Prawa do książki kupiło nawet studio MGM, lecz po zamachach 11 września 2001 r. produkcję wstrzymano ze względu na drażliwe, dotyczące terroryzmu wątki występujące w powieści. Na dniach ukaże się sequel książki pod tytułem "Paper Soldier". "Pierwszą napisałem wyłącznie dla siebie i gdy przesyłałem ją wydawcy, ukryłem się pod pseudonimem" - mówił Laurie w wywiadzie dla "Men’s Vogue". "Nie mogę oszukać siebie po raz drugi. Muszę chwycić byka za rogi i być sobą, ale na tym właśnie polega trudność życia: trzeba być sobą".