W siemianowickiej "oparzeniówce" w piątek umieszczono 18 najpoważniej rannych górników, jednego dowieziono tam w nocy. Wszyscy zostali ciężko poparzeni w piątkowej katastrofie w rudzkiej części kopalni "Wujek". Przyczyną katastrofy - według wstępnych ocen - był zapłon metanu, niektórzy eksperci mówią też o możliwości wybuchu tego gazu. Zginęło 12 osób, 41 odniosło obrażenia.

Reklama

"Przy takich obszarach, które są zajęte, wszyscy górnicy u nas kwalifikują się do tej metody. Będziemy musieli rozpocząć hodowlę u wszystkich pacjentów i przygotować ich do tego typu leczenia. To metoda o wiele lepsza niż tradycyjne przeszczepy jeśli chodzi o odległe skutki" - powiedział dyrektor CLO dr Mariusz Nowak.

>>>12 ludzi nie żyje przez oszustwo kopalni?

Nowak wyjaśnił, że nie sposób określić jednostkowego kosztu takiego leczenia, ponieważ jego specyfika wobec każdego pacjenta jest inna. Sama hodowla i dokonanie przeszczepu to rząd 50-250 tys. zł. Koszty leczenia ciężko poparzonego pacjenta dochodzą czasem do 300-400 tys. zł. Wdrażając takie leczenie wobec ofiar piątkowej katastrofy, siemianowicka placówka zadłuża się.

Reklama

Kosztowne leczenie zostanie sfinansowane przez NFZ. Minister zdrowia Ewa Kopacz powiedziała, że Siemianowickie Centrum Leczenia Oparzeń nie powinno martwić się o koszty i natychmiast bez wahania rozpocząć leczenie najbardziej skutecznymi metodami. "O tym decydują specjaliści, którzy w tej chwili mają pod opieką tych pacjentów. Ja mam pełne zaufanie do nich. Jeśli oni uważają, że to jest metoda, która w tej chwili pomoże im normalnie funkcjonować w przyszłym życiu, powinni bez wahania tę metodę zastosować - zapewniła w RMF FM minister zdrowia.

>>>Ratownicy wśród poszkodowanych w kopalni

W leczeniu lżejszych oparzeń najczęściej stosuje się tzw. autologiczne przeszczepy naskórka (pobiera się go z innej części ciała pacjenta, bo minimalizuje to prawdopodobieństwo odrzucenia go przez organizm. Metoda ta jednak nie może być stosowana w przypadku osób w ciężkim stanie, którzy mają oparzone znaczne powierzchnie ciała.

Reklama

Takie obrażenia ma większość górników leżących w Siemianowicach. Dzięki działającej tam pracowni hodowli tkanek, lekarze mogą próbować pomóc poszkodowanym, pobierając od nich niewielki, parocentymetrowy fragment skóry. Hodowla pobranych z niego komórek trwa trzy, cztery tygodnie, w tym czasie pacjenci otrzymują opatrunki biologiczne - z banku tkanek.

Z 4 cm kw. naskórka można wyhodować wystarczającą ilość komórek, by pokryć nawet 60 proc. ciała. Pobrana tkanka jest "roztrawiana", dzielona na komórki i namnażana z użyciem specjalnego preparatu. Potem komórki nakładane są na ciało pacjenta za pomocą kleju fibrynowego, po czym już w organizmie namnażają się komórki skóry właściwej i naskórka.

W banku tkanek przechowywana jest tzw. skóra allogeniczna. Pobierana jest ona od zmarłych i odpowiednio preparowana; m.in. sterylizowana radiacyjnie, służy następnie jako opatrunek biologiczny, o wiele lepiej spełniający swoją funkcję, niż tradycyjne opatrunki. Są one przechowywane w stanie głębokiego zamrożenia, w temperaturze minus 196 stopni, zapewnianej dzięki użyciu ciekłego azotu. To zapewnia trwałość opatrunku nawet na kilka lat.

Pracownia hodowli komórek i tkanek in vitro oraz bank tkanek działają w siemianowickim Centrum Leczenia Oparzeń od marca ub. roku. To jedyny taki ośrodek w kraju, a także jeden z trzech - obok Warszawy i Bydgoszczy - banków skóry. Dotąd dokonano w Siemianowicach 10 takich przeszczepów.