Anna Adamek nigdy nie ogląda walk syna, no chyba że powtórki. "Włączam telewizor, kiedy już znam wynik pojedynku. Wcześniej nie mogę się zmusić. Ale żeby jechać i zobaczyć Tomka w ringu na żywo? Nie ma mowy" - mówi.

Ostatnie dni przed walką w Łodzi Adamek spędza właśnie u mamy i we własnym domu w Gilowicach, niewielkiej wsi na Żywiecczyźnie. "Ma w piwnicy salkę, którą sam sobie urządził: worki treningowe, lustra... Skacze na skakance, podnosi ciężarki. Wiadomo, teraz to już tylko można podbudować sobie formę psychiczną, a nie fizyczną" - mówi jego kolega Adam Kudzia. Żona i córki zostały w USA, z zawodnikiem przyjechał za to cały sztab, na czele z trenerem Andrzejem Gmitrukiem.

Reklama

Tak trenują bokserzy

Robotnicza dzielnica Żywca. Fabryka śrub Śrubena, za nią mała opuszczona kotłownia. Na dworze jasno, ale w środku przygnębiająca ciemność i chłód. W niewielkim pomieszczeniu rozgrzewa się kilku chłopaków w zielonych dresach. Betonowa posadzka, szare okna, grzyb na ścianach, trochę kolorowych plakatów bokserskich gwiazd i worki treningowe.

Reklama

"Oto moja kuźnia talentów" - uśmiecha się Stefan Gawron, trener bokserów Górala Żywiec. "Spod tej ręki wyszli olimpijczycy i mistrzowie: Małyszkowie, bracia Mizia, Tomek Wolny" - zaciska pięść. Jednak największą gwiazdą, jaką uczył bokserskiego rzemiosła, jest Tomasz Adamek. "My, górale, byliśmy szczególnie mocni w te klocki, cała bokserska śmietanka wąchała nasz żywiecki ring. Ksiądz sumę przesuwał o dwie godziny, bo kiedy w telewizji leciał boks, kościół świecił pustkami. A teraz? W telewizji tylko piłka i piłka. A ci piłkarze jedynie wstyd przynoszą" - zaczyna się denerwować. "Teraz mam dwudziestu chłopaków, szkoda, że dziewczyny mi porezygnowały. Chłopak wiadomo, różne zapaszki zniesie, a dziewczyna powinna mieć chociaż gdzie twarz przemyć. Ale stara prawda mówi, że w ciężkich warunkach to i wyniki są, a jak jest za dobrze, to wyników nie ma" - mówi Gawron, który sam boksował przez 16 lat, a już drugie tyle trenuje innych.

Pani Adamek nigdy nie żałowała, że Tomek wybrał taki sport. "To było w czasie, kiedy ja dużo pracowałam i sama wychowywałam pięcioro dzieci. Koledzy go pociągnęli w boks, a ja byłam spokojna, że on jest na treningu i nigdzie się nie wałęsa. Wolałam, żeby tam się wyżył, bo był strasznie żywym dzieckiem. Tylko w piłkę nie dawałam mu grać. Przychodził skopany, całe nogi czarne. Nieraz mówiłam: <Przestań ty mi grać>" - wspomina.



Reklama

Tomasz Adamek miał 12 lat, gdy trafił pod skrzydła Gawrona. Nie miał co robić we wsi, więc wsiadł w autobus i pojechał zobaczyć, czy boks mu odpowiada. "U nas nigdy nie ogłasza się naboru, zawsze jeden drugiego przyciąga" - tłumaczy szkoleniowiec. Nowy kandydat zrobił na nim wrażenie, bo miał w sobie to coś. "Po tylu latach pracy jestem w stanie od razu zobaczyć ten błysk" - twierdzi. Jak zapamiętał Adamka? "To był malutki chłopaczek, ledwie 33 kg wagi, ale mimo że mikrusek, wszędzie go było pełno. Żywe srebro, miał smykałkę do boksu, widać to było po kilku ruchach" - mówi.

Niewiele jednak brakowało, a pięściarz, który zdobywał mistrzowskie pasy federacji IBF, IBO i WBC, zrezygnowałby z treningów. "Tomek miał długie włosy, takie do ramion. Ówczesny kierownik Górala kazał mu je obciąć, a on się nie zgodził. <Stefan, jak on nie wyjdzie z sali, to nie ma ani ciebie, ani jego> - usłyszeliśmy. I Tomek wyszedł. Nie trenował przez osiem miesięcy" - wspomina Gawron. "Zależało mi na tym chłopaku, więc pojechałem do niego do Gilowic. Akurat trafiłem na mecz piłkarski, strzelał karnego, ale nie trafił. Wyleciałem do niego jak z procy. <Twoje miejsce jest w ringu, a nie na boisku> - wrzasnąłem. Wrócił i wygrywał u mnie wszystkie walki, czy to w juniorach, młodzikach, czy kadetach" - opowiada wyraźnie dumny trener.

Gorzej sobie radził w szkole. "Do orłów nie należał, ale klasy zaliczał. Sumienny był" - przypomina sobie Gawron. "Mówił, że wolałby iść do kamieniołomu, niż siedzieć w ławce" - dodaje pani Anna. Skończył podstawówkę w Gilowicach. "Chodził do zawodówki w Żywcu. Uczył się na mechanika sprzętu AGD. Gdzieś musiał te pralki naprawiać, załatwiłem mu więc praktykę u kolegi. Doglądałem tej tomkowej szkoły, byłem dla niego jak drugi ojciec" - dodaje trener.

Prawdziwego ojca Adamek niemal nie pamięta. Kiedy zginął, bokser miał niecałe dwa lata. "To był głośny wypadek. Dwa autobusy wpadły w poślizg w Wilczym Jarze i wylądowały w Jeziorze Żywieckim. Zginęło 30 osób" - wspomina Gawron. Za kierownicą pierwszego pojazdu, który wiózł górników do kopalni Brzeszcze, siedział ojciec pięściarza - Józef Adamek.

Bokser na wójta

Zawsze był uparty. Kiedy po pierwszych wygranych walkach dostał powołanie do kadry Polski oznajmił, że nie pójdzie trenować do Warszawy. "Był domatorem. Mama pieniądze dawała, a on nie chciał jechać i już. Dobrze czuł się u siebie, w swoich Gilowicach. Niemal się ukrywał" - opowiada Gawron. "W końcu dał się przekonać, ale na specjalnych warunkach. Tu mieszkał, tam jeździł, gdy musiał" - dodaje Adamkowa. Pierwszy tytuł mistrza Polski seniorów <Góral> zdobył w 1995 roku, mając 19 lat. Do rzucenia boksu amatorskiego namówił go Andrzej Gmitruk.

W zawodowym debiucie w 1999 r. w Anglii wygrał przez nokaut w pierwszej rundzie z reprezentantem RPA. "Po podpisaniu kontraktu z Donem Kingiem Tomek przeniósł się do Stanów. Ale to zły człowiek, niesłowny. Musiał się od niego wykupić" - mówi Anna Adamek. "Nowe otoczenie, język, którego nie znał... Jak nas odwoził na lotnisko, to widać było, że mu tęskno za domem, za rodziną. Synowi dużo pomaga menedżer Ziggy Rozalski. Nie mógł się nachwalić, że taki punktualny i porządnicki" - wspomina matka boksera jego pierwsze miesiące w USA. Od roku Adamek wreszcie mieszka w New Jersey z trzema ukochanymi kobietami - żoną Dorotą i córeczkami.



"Żyją jak każda inna rodzina. Wozi córki do szkoły, kupili i remontują domek, uczą się też angielskiego. Żonę poznał gdzieś na dyskotece i szybko się ożenił. Młodziutki był, jeszcze 20 wiosen nie skończył. Roksana ma już 12 lat, Weronika 9, właśnie w maju szła do komunii. Starsza wnuczka jest za Ameryką, chce tam zostać, ale młodsza woli nasze Gilowice" - opowiada.

Do New Jersey z drożdżówką

Kiedy leci odwiedzić syna w New Jersey, zawsze ma ze sobą wałówkę z polskimi smakołykami. "Tomek uwielbia ciasta drożdżowe, więc pieczemy i wozimy mu je. Trzeba jednak uważać, bo pies na lotnisku wszystko wywącha. Sprytnie trzeba zapakować w pudełko, a i to nie zawsze pomoże. Ksiądz z Zakopanego, dobry przyjaciel Tomka, wiózł kiełbasę, oscypki. Już pies się przy tym kręcił, ale Tomek szybko przykrył paczkę. Zresztą jak leci sam, to zdarzy się, że celnicy przymkną oko" - uśmiecha się.

"Widzimy się teraz tylko kilka razy w roku. W marcu był u nas, potem my w maju u niego, i w końcu na wakacje do Gilowic przyjechali - Tomek na krótko, żona z dzieciakami na cały miesiąc. Jak już syn przyjeżdża, to jakby w gości. Nie ma nawet czasu, żeby usiąść i porozmawiać, bo wciąż telefon dzwoni. No nie usiedzi, od małego tak miał. Prawdziwy Strzelec. Ostatnio zrobili tu z Rozalskim dla rodziny wielką imprezę. W domu już się nie mieścimy, trzeba było u Ormańców w ośrodku wypoczynkowym Beskidek organizować" - mówi pani Anna. "Dzwoni do mnie w drodze na treningi i w każdą sobotę. Mówi, że na wszystko brakuje mu czasu, i pyta: <Mama, tak mi szybko leci czas, co zrobić, żeby na trochę przystanął?>".

Czas jednak nie stanie, może dlatego Adamek nadrabia braki w edukacji. Po zawodówce zrobił maturę w Zespole Szkół Mechaniczno-Elektrycznych w Żywcu, a potem licencjat z administracji w tamtejszej Beskidzkiej Wyższej Szkole Turystyki. Obronił się w terminie, na piątkę. "Referendum samorządowe jako forma demokracji bezpośredniej" - to temat jego pracy licencjackiej. Cztery lata temu podjął studia magisterskie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. "Teraz dla Tomka ważniejszy jest boks, ale uczy się, bo przecież nigdy nie można przewidzieć, co się może wydarzyć. Wykształcenie to ważna rzecz. Śmiał się nawet, że po zakończeniu kariery pójdzie na wójta" - zdradza pani Anna. "Ja myślę, że Tomek kiedyś wróci na wieś" - wierzy Stefan Gawron.

Tomasz Adamek nie robi tajemnicy z tego, że jest bardzo religijny. "Już gdy miał 5, 6 lat, był ministrantem i służył do mszy jeszcze przez długie lata" - mówi ksiądz proboszcz z Gilowic Wacław Kozicki.



"Nie musiałam go wysyłać do kościoła, sam chodził i rano, i wieczorem. Wiary mój Tomek się nie wstydzi" - dodaje pani Adamkowa. "Nawet w Ameryce czyta na mszach Słowo Boże, ma przyjaciół wśród księży, na pielgrzymce był, z sanktuarium Jasna Górka w Ślemieniu na Jasną Górę do Częstochowy szli 250 kilometrów. Żona i córki też. Je zresztą posłał w Ameryce do szkoły katolickiej, podobnie jak Rozalski, a tu te szkoły się niszczy. No, coś okropnego z tą Polską. Czasem Tomek cieszy się, że wyjechał, bo nie lubi się denerwować, a inaczej nie można, gdy się na to wszystko patrzy".

Adamek twierdzi, że nawet przed najtrudniejszymi walkami nie potrzebuje psychologa. "Syn powtarza, że jego psychologiem jest Bóg. Zdarza mu się dzwonić do Radia Maryja, żeby się pomodlić. Już go tam znają. Różaniec co najmniej jeden dziennie odmawia" - zdradza pani Anna.

Adamek to wierny fan ojca Rydzyka. "Dla mnie to kozak. Zbudował wielkie imperium medialne, jego radia słuchają miliony. Mam nadzieję, że kiedyś go poznam" - powiedział w jednym z wywiadów. "Cenimy Tomka, bo zawsze mówi to, co myśli" - przyznaje proboszcz Kozicki, który przed walkami odprawia mszę w jego intencji. "On stąd wyszedł i liczy na naszą duchową pomoc" - mówi i dodaje, że kiedy tylko może, bywa na walkach byłego podopiecznego. "Ta dyscyplina kojarzy się raczej z mordobiciem, ale Tomek często powtarza, że ci, z którymi walczy, to jego koledzy. Tłumaczy, że walka może wyglądać groźnie i przeokrutnie, ale walczy się nie po to, by zrobić komuś krzywdę, lecz by zwyciężyć" - opisuje proboszcz, który jednak boi się debiutu swojego byłego ministranta w wadze ciężkiej. "Wielu ludzi w Gilowicach boi się, czy on da sobie radę. A on wciąż mówi, żeby się nie martwić. Ale jak się nie martwić, skoro Gołota i większy, i potężniejszy od naszego Tomka?"

Z Gołotą to była sztama

Pierwszy trener Adamka od dawna jest kibicem... Andrzeja Gołoty. "Poznałem go kiedyś na turnieju Sztama we Włocławku. Walczył z nim mój junior. Gołota był lepszy, wygrał bez problemów. Pamiętam, że jako młody chłopak Andrzej był skromny, nie wywyższał się. Tłumaczyłem mojemu bokserowi, że przegrać z kimś takim to nie wstyd" - wspomina Gawron. "Andrzej jest wielki. W Polsce mówi się o nim <tchórz>, bo uciekł z ringu przed Mikiem Tysonem. Ale Europa go kocha. Jak byłem w Duesseldorfie na walce Adamka z Thomasem Ulrichem i nagle na salę wszedł Gołota, to wybuchł szał radości. Takich braw jeszcze nie słyszałem, tysiące Niemców witało go jak króla. Czarni dominują, ale Gołota, <ostatnia nadzieja białych>, rozsławił w Europie boks. A przy tym to dobry człowiek. Jak parę lat temu zalało Raciborz, to żaden piłkarz milioner nie dał poszkodowanym pieniędzy, tylko on. I to po cichu, nie trąbił o tym. A piłkarze komuś dali? Tak dawali, że teraz do Wrocławia jeżdżą" - denerwuje się. Mimo całej sympatii do Gołoty w sobotę Gawron będzie trzymał kciuki za Adamka. "Jest młodszy, szybszy, powinien wygrać".

Tomek i Andrzej to zresztą koledzy. Teraz się przepychają słownie w gazetach, ale po walce będą się kochać i całować. To właśnie boks, taki jego urok. Jednak Anna Adamek zapewnia, że panowie nie darzą się sympatią. "Może i byli kolegami, ale Andrzej już nie jest teraz taki przyjazny dla Tomka" - mówi.



Gołota długo pozostawał dla Adamka idolem. Kiedy "Góral" stawiał pierwsze kroki w amatorskim boksie, Gołota był już gwiazdą wagi ciężkiej. "Gdy Tomek na początku 2005 roku wyjechał do USA, Andrzej przygarnął go, pokazał wszystko, oprowadził. Ja dalej wierzę, że ich konflikt to tylko wielki show. Takie waśnie spory wymyślają menedżerowie, nie oni" - łudzi się Gawron. Konflikt jednak był, i to poważny. Niewiele brakowało, by sprawa znalazła się w sądzie. O co poszło? O prywatną rozmowę, podczas której Adamek powiedział o jednym ze znajomych: "Przecież to alfons, Gołocie dziwki przysyłał".

Ta nieoficjalna wypowiedź została przez rozmówcę Adamka potajemnie nagrana. Kiedy dotarła do Gołoty, ten się wściekł. "Obraził mnie i moją żonę, zapłaci za to, co powiedział" - oznajmił. Sprawa ostatecznie nie trafiła do sądu dzięki interwencji Rozalskiego. Adamek musiał jednak przeprosić i zapłacić odszkodowanie. W sobotę w Łodzi nie dojdzie więc do pojedynku kolegów. Co najwyżej byłych kolegów.

Na weselu będą pić za Tomka

Dopiero kilka dni temu okazało się, że Adamek i Gołota będą walczyć o pas międzynarodowego mistrza organizacji IBF. Wcześniej miał być to pojedynek tylko o prestiż. "Nie oszukujmy się. Od początku chodziło przede wszystkim o kasę. Jak się jest zawodowcem, to wie się, że kariera trwa krótko, zarabiać trzeba, a nie wybrzydzać" - ocenia Gawron. "<Góral> na pewno sobie poradzi. Musi szukać pieniędzy, bo nie będzie boksował całe życie. A wiadomo, największe pieniądze są w wadze ciężkiej" - uspokaja Dariusz Kudzia, trener i wiceprezes klubu bokserskiego Cios Adamek. "Znamy się od podstawówki, razem jeździliśmy na dyskoteki i muszę przyznać, że zawsze był lwem parkietu" - śmieje się Kudzia. Kolegę wspomina jako rozrabiakę, ale z charakterem. "Bardzo sprawny fizycznie, świetny talent ruchowy, razem tańczyliśmy w zespole góralskim Gronicek. Machał ciupagą aż miło, niczym rasowy góral".

Na fali sukcesów kolegi Adamka Kudzia założył w Gilowicach szkółkę bokserską, nad którą mistrz świata objął patronat. "Sprzętu, który Tomek załatwił dla klubu, wystarczy nam jeszcze na parę lat".

Młodzi bokserzy z Ciosu Adamka często dopingują patrona podczas jego walk. "Jedziemy oczywiście do Łodzi. Bierzemy ze sobą flagę „Gilowice” oraz naszą, klubową" - mówi Kudzia. "Oj, będzie gorąco".

Na tę walkę czeka cała Polska. Jak będzie wyglądać? Stefan Gawron: "Adamek zawsze walczył defensywnie, i tak zapewne będzie w sobotę. On woli uderzyć raz, ale nie dostać przy tym żadnego ciosu, niż trafić trzy razy, a przy tym dostać dwa razy po głowie. Adamek nie atakuje również na konferencjach prasowych przed pojedynkiem. Spokojnie i cicho siedzi za stołem, od robienia show jest Gołota. "Tomek przed walkami tłumaczy mi: <Mama, ja mogę przegrać, to jest boks, jeden cios i koniec>" - mówi pani Adamkowa. "W sobotni wieczór będziemy bawić się na rodzinnym weselu. Moja wnuczka wychodzi za mąż. Na pewno wszyscy będą za Tomka pić. Jak wygra, upiją się na wesoło, jak przegra - z żalu" - śmieje się mama pięściarza.

Im bliżej walki, tym częściej w snach pani Anny pojawia się syn: "Widziałam go na ringu w białych adidasach i skarpetkach. Wyglądał dobrze. W tym śnie stoję pod ringiem i pytam: A Andrzej przyjechał? Bo byłby cyrk, jakby nie? I odpowiada mi Rozalski: Wszystko jest możliwe..."