Były to osoby, których tożsamość wykorzystywano jako przykrywkę dla polskich szpiegów w RFN. W Polsce do dziś żyją osoby, które wykorzystał I Zarząd SB. W latach 70. proceder był bardzo modny. – Chodziło o znalezienie osób, których tożsamość można było zduplikować. Dzięki temu polscy oficerowie nielegałowie wysyłani do Niemiec mieli idealną przykrywkę – tłumaczy w rozmowie z DGP dr Władysław Bułhak, historyk wywiadu i zastępca dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN.
Jednym z takich dawców był urodzony w Lęborku Heinz Peter Arnold. Został porzucony przez matkę, która została wysiedlona do Niemiec w 1947 r. Jego tożsamość wydział XIV Departamentu I MSW (nazywany też „N”, czyli nielegalny) nadał agentowi Januszowi K. Była to jedna z najbardziej tajnych jednostek wywiadu cywilnego w PRL. Swojego szpiega przez lata przygotowywała do nowej roli. Zanim wyjechał do RFN, Janusz K. pracował jako nauczyciel niemieckiego w Bydgoszczy i Mońkach.
Wreszcie z pomocą Polskiego Czerwonego Krzyża polski agent odnalazł rodzinę swojego wtórnika, mieszkającą w Niemczech. W 1977 r. szpieg zjawił się w domu niemieckich krewnych, podając się za cudem odnalezionego Heinza. Wkrótce doszło do spotkania z jego matką, która nagle zmarła na zawał serca tego samego dnia. Historię tego spotkania opisał niedawno brytyjski dziennik „Guardian”.
Nie przeszkodziło to Polakowi przystąpić do realizacji planu, wymierzonego m.in. w działające w Niemczech struktury „Solidarności”. Ze swoim perfekcyjnie wyszkolonym niemieckim Polak szybko znalazł pracę w urzędzie migracyjnym w Bremie. Tam miał nieograniczony dostęp do 150 tys. akt niemieckich przesiedleńców. Polski agent nie wzbudzał podejrzeń. Został nawet szanowanym członkiem SDP.
Reklama
Tak działał przez lata. Aż wreszcie w 1984 r. prawdziwy Heinz Arnold rozpoczął poszukiwania swojej biologicznej matki. Z pomocą niemieckich turystów wtórnik zdołał się skontaktować z Niemieckim Czerwonym Krzyżem. Dni pracy agenta korzystającego z przykrywki były policzone.
Reklama
Zdemaskowany Polak trafił do aresztu. Rok później został wymieniony przez władze PRL na niemieckiego szpiega. Znacznie gorszy los spotkał dawcę tożsamości. Prawdziwy Heinz zmarł na zawał serca w Gdańsku trzy miesiąca po feralnej wpadce komunistycznego szpiega.
Prokuratura nie wszczęła śledztwa ani nie przeprowadziła obdukcji. W uzasadnieniu napisano: "Prawdopodobnie zmarł na zawał serca. Jego rodzina do dziś ma wątpliwości, czy była to śmierć naturalna – mówi w rozmowie z DGP dziennikarka Róża Romaniec, siostrzenica prawdziwego Janusza Arnolda. – Niemieccy krewni milczą do dziś. Z kolei bliscy z Polski dążą jedynie do tego, by ten przypadek zbadano. Wątpliwości pomogłyby rozwiać akta operacyjne. O ile jeszcze istnieją, są utajnione.
Od prawie roku czekam na odpowiedź od odpowiednich instytucji w sprawie podania o wgląd do – choćby fragmentów – tych akt – dodaje Romaniec. To dzięki jej dziennikarskiemu śledztwu sprawa ujrzała światło dzienne. Janusz K. do dziś żyje w Polsce, ma rodzinę, pracuje jako specjalista od handlu zagranicznego w państwowej placówce w Poznaniu.
Nie wiadomo, ilu takich agentów działało w Niemczech. Mogło to być kilka, najwyżej kilkanaście osób. Wdrożenie szpiega z fałszywą tożsamością było bardzo skomplikowanym, kosztownym i czasochłonnym procesem – mówi Bułhak. – Metodę tę zapożyczono od sowieckiego wywiadu, który posługiwał się cudzymi tożsamościami już w latach 20. XX wieku – dodaje. – Dziś odchodzi się od takich praktyk – przekonuje w rozmowie z DGP Andriej Sołdatow, twórca portalu Agentura.ru. – Podszywanie się pod kogoś innego istotnie straciło na efektywności wraz z rozwojem tak precyzyjnych technik identyfikacji jak choćby badania DNA i powszechnej cyfryzacji danych – dodaje.
To właśnie fałszywe tożsamości zmarłych kanadyjskich dzieci wykorzystywała działająca w USA siatka rosyjskich szpiegów, którą FBI rozbiła trzy lata temu. Metoda ta była popularna także w Wielkiej Brytanii. Jak ujawnił dziennik „Guardian”, brytyjscy policjanci przez dziesięciolecia działali, korzystając z danych zapożyczonych od zmarłych dzieci. W sumie na Wyspach skradziono tożsamość 80 maluchów.
Wdrożenie szpiega z fałszywą tożsamością było drogie, ale opłacalne