Dorota Kalinowska: Jakie byłby konsekwencje prawne przyjęcia terminu "ludobójstwo"?

Agnieszka Bieńczyk-Missala: Zacznijmy od samej definicji, która po raz pierwszy pojawiła się w Konwencji o Zapobieganiu i Karaniu Zbrodni Ludobójstwa w 1948 roku. Mówi ona, że są to działania zmierzające do likwidacji całej lub części grupy: narodowościowej, rasowej, religijnej lub etnicznej.

Reklama

Zbrodnia na Wołyniu spełnia te kryteria?

Bez dwóch zdań. Były to zorganizowane działania, nakierowane na likwidację Polaków. Te motywy były jawne. Ale - jak podkreślam - zbrodnia dokonała się przed wejściem w życie tej konwencji i w związku z tym nie ma mowy o skutkach prawnych.

Gdyby można było o nich mówić, to jakie wchodziłyby w grę?

Reklama

Odszkodowania - one w pierwszym rzędzie. Choć nawet jeśli takie by się pojawiły, to byłby problem, przeciwko komu byłyby formułowane oskarżenia. Przecież był to okres, kiedy formalnie niepodległe państwo Ukraina nie istniało.

A jeśli mówilibyśmy o "czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa", to konsekwencje prawne byłby inne?

Reklama

Ale to w ogóle nie jest termin prawny. Samo pojęcie "czystka etniczna" po raz pierwszy pojawiło się w Statucie Międzynarodowego Trybunału Karnego w 1998 roku, czyli stosunkowo niedawno.

Skutków prawnych również w tym przypadku by nie było?

Tak. To bardziej kwestia obustronnych relacji, pamięci o zbrodni, polityki. Ale na pewno nie prawa.

To może inaczej. Jak musiałyby się nazwać wydarzenia na Wołyniu, aby w grę miały wchodzić przeprosiny, odszkodowania…

To jak nazwiemy to, co się wówczas wydarzyło, nie powinno mieć w ogóle wpływu na kwestię przeprosin. Jeżeli zbrodnia została popełniona, to należy stwierdzić ten fakt i - po drugie - przeprosić. Podkreślam, cały ten spór to - w moim przekonaniu - bardziej kwestia polityczna, to walka o pamięć historyczną.

Ucieka Pani od tematu. A kwestia odszkodowań? Część osób uważa, że spór w głównej mierze dotyczyć może właśnie finansów.

Zawsze potomkowie ofiar i same ofiary mogą z takimi roszczeniami wystąpić, podobnie jak stało się to w przypadku rodzin katyńskich. Polacy poskarżyli się wówczas do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu na to, że zostali m.in. źle potraktowani w sądach, że nie nadano im statusu ofiary, że zatajono informacje...

Dlaczego w takim razie ta dyskusja o Wołyniu budzi aż tak silne emocje? O co chodzi w całym tym sporze?

O dwie rzeczy. O samo okrucieństwo i po drugie o fakt, że my jako Polska chcielibyśmy mieć jak najlepsze stosunku z Ukrainą, zwłaszcza tym roku. Chcielibyśmy, żeby Ukraina podpisała układ stowarzyszeniowy z UE. Tymczasem niektórzy obawiają się, że jeżeli za daleko pójdziemy w nazywaniu zbrodni wołyńskiej, to może to popsuć relacje między oboma państwami.

Jak powinno się zatem mówić o Wołyniu?

Ludobójstwo - powiem krótko. Nie mogę się oglądać na polityczne uwarunkowania, bo od tego są politycy, nie naukowcy. Z całą pewnością było to ludobójstwo.