Jesteśmy wdzięczni Rosji (…). Potrzebujemy ochrony przed agresywnymi działaniami USA – mówił prezydent Umar al-Baszir podczas spotkania z Władimirem Putinem. Afrykański przywódca, ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny pod zarzutem zbrodni ludobójstwa, podczas pobytu w Soczi w listopadzie ub.r. łatwo znalazł wspólny język z prezydentem Rosji. Na efekt tego nie musiano długo czekać. Anglojęzyczna „Sudan Tribune” doniosła 5 czerwca 2018 r., że oba kraje zawarły strategiczne partnerstwo. Na wybrzeżu Morza Czerwonego Moskwa będzie mogła zbudować bazę dla floty wojennej, w zamian armia sudańska otrzyma dostawy broni, w tym myśliwce Su-30.

Reklama
Zaś przed tygodniem francuski wywiad ujawnił, że rosyjscy najemnicy, którzy są już w Sudanie, pojawili się także w Republice Środkowoafrykańskiej. Oficjalnie mają ochraniać kopalnie złota należące do oligarchy z Petersburga Jewgienija Prigożyna. Jednak równie dobrze ich obecność może być sygnałem, że Kreml zamierza rozszerzać wpływy na kolejne afrykańskie kraje. Co może okazać się nie takie trudne, bo lokalni dyktatorzy zawsze mogą liczyć na zrozumienie prezydenta Putina.

Afrykański socjalizm

II wojna światowa do reszty osłabiła europejskie mocarstwa kolonialne. We Francji, w Wielkiej Brytanii, Belgii czy Portugalii z trudem zaczęto się godzić z tym, że zamorskie posiadłości w końcu wybiją się na niepodległość. Na dodatek nabierający tempa proces dekolonizacji wspierał rząd USA – a w takiej sytuacji dominacja białego człowieka na Czarnym Lądzie zdawała się dobiegać szybkiego końca, otwierając możliwość tworzenia się niepodległych państw, którymi rządziliby rdzenni Afrykanie.
Reklama
Jednak rzecz tyczyła się obszarów zamieszkiwanych przez często wrogie sobie plemiona, które przesiedlono do sztucznych tworów administracyjnych. Zaś granice tych nowych państw nakreślono na mapach w Londynie, Lizbonie czy Paryżu. W tej sytuacji większość afrykańskich przywódców odwracała się od zachodniej demokracji. „Widzieli więcej sensu w marksistowsko-leninowskiej idei partii politycznej jako instrumencie awangardowej elity, nietolerującej żadnej zorganizowanej opozycji i przeznaczonej do zjednywania mas dla jednej filozofii” – piszą w „Dziejach Afryki po 1800 r.” Roland Oliver i Anthony Atmore.