Ostatnie lata nie oszczędzały Wielkiej Brytanii, a nadchodzące zapowiadają się jeszcze ciekawiej. Prowadzone po brexicie negocjacje z Unią Europejską w sprawie umowy o wolnym handlu wiszą na włosku. Zawarcie analogicznego porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi też się oddala. Nadzieją na przyszłość ma być ogłoszone przez Borisa Johnsona rozpoczęcie budowy linii szybkiej kolei z Londynu na daleką północ Anglii. Największa od lat inwestycja infrastrukturalna w Europie ma kosztować ok. 100 mld funtów.
Projekt ten będzie miał kluczowe znaczenie dla zwiększenia łączności między naszymi miastami. Ale potencjał transformacyjny HS2 (oficjalna nazwa trasy – przyp. aut.) idzie jeszcze dalej. Poprzez stworzenie setek praktyk zawodowych i tysięcy miejsc pracy dla wykwalifikowanych pracowników HS2 pobudzi wzrost gospodarczy i pomoże przywrócić równowagę szans w tym kraju na kolejne lata – oświadczył podczas uroczystego zainaugurowania budowy brytyjski premier.
Za 15 lat podróż pociągiem z Londynu do Manchesteru ma trwać niewiele ponad godzinę, a jadący trasą skład rozpędzać do prędkości nawet 400 km/godz. Szybka kolej ma wziąć na siebie rolę kręgosłupa dla odradzającej się gospodarki Anglii. Podobnie jak 200 lat temu.

Falstart na początek

Reklama
Do narodzin kolei żelaznych potrzebne były angielska rewolucja przemysłowa oraz sportowy duch Walijczyków z górniczego miasteczka Merthyr Tydfil. Zdopingował on inżyniera i wynalazcę Richarda Trevithicka do jak najszybszego dokończenia budowy pierwszej lokomotywy. O to, czy przeciągnie ona pięć wagonów załadowanych żelazem wraz z jadącymi na nich 70 robotnikami, założył się miejscowy biznesmen Samuel Homfray. Jako właściciel kopalni Penydarren oraz huty w Merthyr Tydfil był żywotnie zainteresowany sukcesem Trevithicka. Konne zaprzęgi ciągnące codziennie po szynach węgiel z kopalni do huty były za mało wydajne jak na potrzeby rozrastającego się przedsiębiorstwa. Konkurent z sąsiedniej huty postawił aż tysiąc gwinei, że przedsięwzięcie zakończy się fiaskiem. Nie doceniając 30-letniego konstruktora, którego mistrz William Murdock zbudował wspólnie z Jamesem Wattem maszynę parową. Trevithick ulepszył ich wynalazek, projektując mniejszy, a zarazem wydajniejszy silnik napędzany gorącą parą, dzięki użyciu kotła zdolny wytrzymać ciśnienie czterech atmosfer. Po zamontowaniu go na trzykołowym powozie pod koniec 1803 r. kilkakrotnie przejechał tym pojazdem przez Londyn – z Holborn do Paddington i z powrotem, skupiając uwagę prasy. Tak właśnie Homfray dowiedział się o wynalazku. Wkrótce odkupił od Trevithicka patent oraz zaproponował mu przenosiny do Walii. Tam zaoferował wszelką pomoc przy budowie parowozu zdolnego ciągnąć wielotonowe wagony po szynach. Konstruktor umieścił wówczas swój silnik oraz kocioł parowy na platformie, a następnie połączył z układem przekładni i kołami przystosowanymi do jazdy po torach. Tak narodziła się pierwsza lokomotywa, którą jej budowniczy nazwał Invicta (Niezwyciężona). Słusznie. 21 lutego 1804 r. wygrała dla Samuela Homfray zakład, pokonując 15-kiometrową trasę z wagonami ważącymi za sprawą ładunku ponad 10 ton.
Reklama
Triumf Trevithicka okazał się przedwczesny. Dzień później w liście do niejakiego Denisa Gilberta skarżył się: „W drodze powrotnej do domu (...) jeden z rygli, które spinały kocioł, złamał się i cała woda uciekła”. Po naprawie Invicta jeszcze dwukrotnie pokonała trasę, lecz zaczęły pod nią pękać szyny. Wynalazca przebudował ją, ale wówczas pojazd zaczął się ślizgać na torach. Pomimo kolejnych prób i zmian konstrukcyjnych Trevithick nie potrafił poradzić sobie z tym problemem. Wreszcie Homfray się zniecierpliwił i zakończył współpracę. Zmusiło to wynalazcę do szukania nowego sponsora. Po latach wysiłków zgorzkniały konstruktor wyemigrował do Peru, gdzie zaoferował swój silnik jako niezawodny napęd dla pomp odprowadzających wodę z kopalń srebra.