Jubileusz setnej rocznicy powstania nowej Rzeczypospolitej stanowił inspirację dla przygotowania książki, która w integralny sposób zaprezentuje losy milionów mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej, Polaków i innych nacji ją zamieszkujących w latach 1914 - 1918. Nie mogło w niej zabraknąć szczegółowych rozważań o losach trzech zaborów i trzech obszarów okupowanych, a aktywności najwybitniejszych polskich polityków i wojskowych, ale także o umęczonych przez wojnę, bezimiennych świadków i uczestników historii - pisze m.in. we wstępie prof. Andrzej Chwalba.

Reklama

Wśród wielu dramatycznych historii zmagań, które toczyły się na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej autor opisuje m.in. mało znany epizod, czyli atak gazowy w okolicach Woli Szydłowieckiej, Bolimowa i Sochaczewa.

W 1915 roku front na tych terenach utknął. Żołnierze niemieccy i rosyjscy tkwili na przeciw siebie w okopach.

Zimą i wiosną 1915 r. jedne i drugie wojska umacniały się, okopywały i rozważały kierunki przyszłych uderzeń. Niemcy za okopami ustawiali kosze! W jednych składali puszki, w drugich butelki, w innych zużyte tekstylia!, a w jeszcze innych pozostałe odpady. Wojna zmusiła do drobiazgowej gospodarki surowcami. Marnotrawstwo byłoby jednym z najcięższych możliwych grzechów - czytamy w książce.

Reklama

Wiosną 1915 r. pierwsi uderzyli Niemcy, wojska rosyjskie stawiały jednak zacięty opór.

Najbardziej zacięte i krwawe walki toczyły się w okolicach rzek Rawki, Bzury i miasta Sochaczew, gdzie nacierającą 9 Armię niemiecką księcia Bawarii Leopolda powstrzymywała 2 Armia gen. Władimira N. Smirnowa. Niemcy, by przyspieszyć osiągnięcie sukcesu i przetestować nowy środek walki, zdecydowali się na użycie gazu bojowego - pisze prof. Chwalba.

Atak gazowy nastąpił 31 maja.

Niemcy "do 12 tys. butli wtłoczyli 264 tony ciekłego chloru, czyli prawie dwa razy więcej niż chwilę wcześniej na froncie zachodnim pod Ypres".

Po wystrzeleniu pocisków z butli wydostała się żółta i sinożółta mgła pędząca wraz z wiatrem w kierunku niezbyt oddalonych okopów rosyjskich. Zostało to nazwane "napędem falowym" - czytamy w "Wielkiej Wojnie Polaków 1914 - 1918".

Reklama

Siedząc w okopie, usłyszałem, jak gdyby ktoś wypuszczał parę z kotła, a po chwili ukazały się od strony przeciwnika kłęby gęstego dymu, dym ten gęstniał stopniowo, wznosił się w górę, formując długi wał wysokości kilku metrów, koloru żółtawo-brudnego; lekki wiatr wiał ku nam i nasuwał z wolna ścianę tumanu - wspominał polski generał w rosyjskiej służbie Eugeniusz de Henning Michaelis.

Media

Jak opisuje prof. Chwalba "efekty użycia gazu były przerażające".

Jedni żołnierze uciekali na oślep, inni umierali w strasznych cierpieniach w okopach lub poza nimi. Jedni tracili wzrok, a ich gałki oczne odznaczały się nieprzyjemną wyrazistością, a jeszcze inni się dusili - czytamy.

Mdły, słodko cierpki gaz tamował oddech w gardle, wywołując u ludzi duszenie, w ustach pojawiał się cierpki metalowy smak, błony śluzowe dróg oddechowych uległy zapaleniu wszystkie wewnętrzne organy trawienia męcząco paliły [...] Twarze stawały się sine i puchły, zaś twarze innych sczerniały, jakby były zwęglone. U innych z gardła, nosa i uszu tryskała krew, z ust sączyła się krwawa piana - zanotował jeden z oficerów.

Ofiarą ataku padła też natura: drzewa, ptaki, zwierzęta domowe.

Wg. prof. Chwalby Niemcy zagazowali ponad 1000 Rosjan, a 3000 ranili. Po bitwie w wojsku rosyjskim zapanowała psychoza gazowa, jednak nie zmusiło to Rosjan do kapitulacji.

Wynalazca gazu, niemiecki chemik Fritz Haber, przyszły noblista miał być zachwycony efektami. Ofiary ataku trafiły m.in. do szpitali w Warszawie.

Na widok męczarni ludzi konających w dusznościach, z krwawymi oczyma i przepalonymi płucami, lekarze łzy ronią, a każdy z widzów drży z oburzenia. To barbaria pomnożona przez naukę. Jak zwykle u żołnierzy rosyjskich ani skargi, ani oburzenia, dużo spokojnej godności, a cierpliwość bezdenna - wspominała Maria Lubomirska.

Polscy i rosyjscy lekarze nie wiedzieli, jak pomóc. Zdecydowali się aplikować rannym roztwór soli... przyspieszający śmierć - czytamy w książce.

Jak pisze prof. Chwalba, Niemcy w okolicach rzeki Rawka jeszcze dwukrotnie użyli gazu. 12 czerwca 1915 r., bez szczególnych efektów, oraz w nocy z 6 na lipca.

Wtedy to ofiarą gazu padli głównie oni sami, gdyż z powodu nagłej zmiany kierunku wiatru spadła na nich chmura gazu, dokonując spustoszenia. Ten wstydliwy fakt długo ukrywali.

Koniec 1915 r. przyniósł przełom, jeśli chodzi o obronę przed atakami gazowymi.

Rosyjski chemik Nikołaj Zieliński dowiódł, że aktywny węgiel drzewny jest idealną substancją pochłaniającą gaz. Z kolei inżynier Michał Kummant udoskonalił maskę przeciwgazową.

Andrzej Chwalba, Wielka Wojna Polaków 1914-1918, PWN.