Polska Agencja Prasowa: Czy z punktu widzenia historyka lub historyka idei jest możliwe mówienie o „charakterze narodowym? Czy ludzie dawnych epok uważali, że ten fenomen istnieje?

Reklama

Prof. Anna Grześkowiak-Krwawicz: To dwie różne sprawy. W słowniku historyka idei takie pojęcie nie funkcjonuje, posługuje się on innymi kategoriami i co innego go interesuje. Co więcej, chcąc rozmawiać o „charakterze narodowym”, należałoby sprecyzować, co rozumiemy pod pojęciem „narodu”, a to w odniesieniu do Rzeczypospolitej Obojga Narodów wcale nie jest takie proste. Trudno w jej przypadku mówić o jednym narodzie w sensie dziewiętnastowiecznym, a więc pewnej wspólnoty etnicznej, a nawet językowej. Ów „naród” zamieszkujący ogromne terytorium I RP to w dzisiejszym rozumieniu niesłychanie bogata mozaika różnych narodów i grup etnicznych. Zresztą w wieku XVI i XVII często ważniejsza bywała wspólnota stanowa lub wyznaniowa niż etniczna.

Wracając do drugiej części pana pytania, szlachta w Rzeczypospolitej, bo na niej się tu skoncentruję, chętnie zajmowała się opisami charakterów narodowych, szczególnie charakteru własnego narodu, przy czym w tym wypadku mówiąc „naród”, mieli na myśli przede wszystkim siebie. Przypisywali sobie różne cechy, ale tą, która była chyba najtrwalsza, było umiłowanie wolności. Od XVI po XVIII wiek uczestnicy debat politycznych podkreślali, że są narodem wolnym. Miało ich odróżniać od poddanych despoty to, jak postrzegali większość narodów europejskich. Co ciekawe, tę opinię miał w XVIII wieku podzielić Jan Jakub Rousseau, który radził Polakom, by pielęgnowali w sobie ducha wolności, który jeśli nie uratuje ich przed pożarciem przez sąsiadów, to sprawi, iż będą dla nich kąskiem niestrawnym. Tę opinię miano przywoływać pod rozbiorami przez cały wiek XIX.

PAP: W jednym z tekstów stwierdziła pani profesor, że Rzeczpospolita była państwem prawa i tylko prawo mogło zmusić obywateli do określonych działań…

Reklama

Napisałam tak, ale dodałam, że tak wówczas uważali obywatele Rzeczypospolitej. Chociaż w zasadzie była to prawda, bo instytucje państwowe były dość słabe, w XVII i XVIII w. nie było silnej władzy centralnej, jaką wytworzyły monarchie absolutne, był za to ogromny szacunek dla prawa. Choć, dodam, niekoniecznie przekładał się on na posłuszeństwo temu prawu. Słynny Samuel Łaszcz podbijał sobie płaszcz wyrokami, które lekceważył. Jednak z drugiej strony szlachcic skazany na rok uwięzienia w wieży potrafił sam zgłosić się do miejsca odbywania kary. Niewykonanie wyroku narażało go na ostracyzm społeczny.

PAP: Czy taki sposób funkcjonowania Rzeczypospolitej nie stawał się jednym z uzasadnień do określania tego państwa jako przeżartego anarchią i kłótliwością szlachty?

Reklama

Niekoniecznie i nie od razu, mówimy tu wszak o ponad dwóch wiekach istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Trzeba wystrzegać się uogólnień, szczególnie rozciągania wyobrażeń dotyczących schyłku Rzeczypospolitej na cały okres jej istnienia. W wieku XVI, na początku XVII państwo funkcjonowało całkiem dobrze i nie było powodów do podobnych oskarżeń i raczej ich nie było. Widać co najwyżej pewne zagubienie lub zniecierpliwienie dyplomatów przybyłych z państw o silnej władzy monarszej, którzy nie orientowali się w meandrach rozgrywek politycznych państwa o zupełnie innym ustroju.

Zarzut „kłótliwości”, a nawet anarchii pojawia się później, w XVII wieku w kontekście oceny funkcjonowania Sejmu. Nawet w czasach, gdy instytucja ta funkcjonowała całkiem sprawnie, dla obserwatorów zewnętrznych procedury, które tam obowiązywały, były co najmniej zaskakujące. Zasada „ucierania materyi”, dogadywania się w warunkach sporu, a czasem wręcz awantur była niezrozumiała dla obserwatorów zewnętrznych. Niestety z czasem te oskarżenia stawały się coraz bardziej zasadne. Na przełomie XVII i XVIII wieku instytucje Rzeczypospolitej były już bardzo niewydolne, szczególnie na poziomie centralnym – w pierwszej połowie wieku XVIII sejm niszczony zasadą „liberum veto” już de facto nie działał. Jego funkcje po części przejął bardzo rozbudowany samorząd, czyli sejmiki. To jednak sytuacja wyjątkowo niebezpieczna dla państwa.

Inna rzecz, że w drugiej połowie XVIII wieku „czarny PR” tworzyły Rzeczypospolitej mocarstwa rozbiorowe oraz część filozofów zachodnioeuropejskich zafascynowanych „filozofami na tronie”, czyli Katarzyną II i Fryderykiem II. Ta propaganda miała usprawiedliwiać rozbiory i przyniosła zaborcom spore sukcesy. Niestety, nie była to propaganda całkowicie pozbawiona podstaw. Państwo szlachty nie funkcjonowało dobrze, by nie rzec, iż w którymś momencie funkcjonowało źle.

PAP: W XVII wieku próby wzmocnienia władzy królewskiej były paraliżowane przez głosy szlachty, która stwierdzała, że są to kroki w kierunku zbudowania absolutyzmu i zniszczenia złotej wolności. Czy rzeczywiście był to główny powód paraliżowania prób usprawnienia ustroju?

Ocena tego zjawiska musi zależeć od tego, o którym okresie dziejów Rzeczypospolitej rozmawiamy. Mam też wątpliwości, czy dążenie do wzmocnienia władzy królewskiej na przełomie XVI i XVII wieku w ogóle należy uznać za próby usprawnienia ustroju. Gwoli przykładu działania Zygmunta III Wazy w ogóle nie były próbami reform. Zgadzam się z opinią prof. Urszuli Augustyniak, która stwierdziła, że król dążył do zniszczenia dobrze funkcjonującego systemu monarchii mieszanej. Dwaj ostatni Jagiellonowie, szczególnie Zygmunt August, nauczyli się skutecznie współpracować ze szlachtą. Tymczasem Zygmunt III chciał rządzić poza sejmem, „cichcem” i w ten sposób przyczyniał się do psucia dobrze działającego systemu. Niestety tą drogą poszli także jego synowie, choć Władysław IV potrafił dogadywać się z sejmem. Ale już Jan Kazimierz zaprzepaścił możliwość reformy sejmu, jaką dawała mu ogromna popularność, którą zyskał po „potopie”. Skoncentrował się na przeprowadzeniu elekcji „vivente rege” kandydata francuskiego, co wywołało opór, a w ostateczności rokosz. Łacińskie inicjały króla „ICR” (Ioannes Casimirus Rex) ironicznie tłumaczono jako „Initium Calamitatis Regni”(początek nieszczęść królestwa) i chyba sporo w tym racji.

Należy odrzucić mit, że Rzecząpospolitą uratowałby absolutyzm. Mógł ją jednak uratować sprawny sejm. Pod koniec XVII wieku sprawny sejm nie był już jednak nikomu potrzebny. Władcy woleli rządzić bez niego lub poza nim, potężna magnateria nie odczuwała potrzeby dzielenia się władzy ze szlachtą, a ta ostatnia coraz mniej interesowała się polityką na skalę kraju, skupiając się na korzyściach wynikających ze słabości państwa, takich jak niskie podatki. Sejm w tym czasie nie był postrzegany, mówiąc współczesnym językiem, jako organ ustawodawczy lub rządzący państwem, ale jako instytucja strzegąca wolności szlacheckich przed despotycznymi zakusami króla. Cała pierwsza połowa XVIII wieku była de facto całkowicie jałowa politycznie. Za Augusta III doszedł, czyli zakończył się podjęciem jakichkolwiek decyzji, zaledwie jeden Sejm na szesnaście, które się odbyły w ciągu trzydziestu lat jego panowania.

PAP: Wspomniała pani profesor, że wielu intelektualistów krytycznych wobec Rzeczypospolitej było opłacanych przez państwa zaborcze. Jednak to chyba nie wyjaśnia wszystkich przyczyn ich niechęci do polskiego republikanizmu.

Owi intelektualiści chętnie pobierali opłaty za głoszenie swoich przekonań, ale bez wątpienia były to ich przekonania i nie zmieniliby ich zbyt łatwo nawet za wsparcie finansowe. Proszę zauważyć, że myśliciele oświecenia, którzy byli zwolennikami nowoczesnego republikanizmu (głównie Gabriel Mably i Rousseau) pisali o Polsce dobrze. Oczywiście Rousseau zupełnie nie znał rzeczywistości Rzeczypospolitej. Pokazano mu pewne wyobrażenie, obraz tego ustroju, którym się zachwycił. Filozofowie, którzy krytykowali Polskę, byli w większości zafascynowani rozwiązaniem, które dziś określamy jako absolutyzm oświecony. Wówczas ten model rządów reprezentowali m. in. Fryderyk Wielki i Katarzyna II. Władcy Prus i Rosji wieloma działaniami, m.in. „stypendiami” dla uczonych i propagandą, zapracowali sobie na miano władców-filozofów. Zafascynowany był nimi Voltaire, Diderot. Również bardzo wpływowi fizjokraci uważali, że absolutyzm oświecony jest najlepszym rozwiązaniem politycznym, jeśli władcy nie będą ingerowali w prywatne działania gospodarcze i ograniczą się do dbania o poprawne funkcjonowanie państwa.

Inna sprawa, że w ówczesnej sytuacji filozofom zachodnioeuropejskim niewiele rzeczy w Rzeczypospolitej mogło się podobać. Był to kraj, który w pierwszej połowie XVIII wieku pogrążył się w stanie, który można nazwać anarchią. Jego instytucje funkcjonowały bardzo źle. Wystarczy przypomnieć, że wojna siedmioletnia toczyła się na terenach Rzeczypospolitej, mimo że ta nie brała w niej udziału. Struktura społeczna była anachroniczna, a sytuacja chłopów-poddanych choć nie zawsze tak zła, jak ją opisywano, zdecydowanie odbiegała od sytuacji w krajach Europy Zachodniej.

Dodatkowo fatalne wrażenie wywierały oskarżenia o fanatyzm, którymi szermowali Fryderyk i Katarzyna, przedstawiając się jako obrońcy uciśnionych mniejszości wyznaniowych. Utrafili tu w czuły punkt takich filozofów jak w Voltaire czy encyklopedyści, dla których jednym z głównych celów była walka z „ciemnotą” i „fanatyzmem” w imię oświecenia. Warto na marginesie zauważyć nieco zgryźliwie, że choć to właśnie oświecenie stworzyło koncepcję tolerancji w dzisiejszym rozumieniu, a więc przekonania, że wszystkie poglądy trzeba traktować z jednakowym szacunkiem, i wszystkie wolno swobodnie głosić, to w rzeczywistości filozofowie oświecenia bywali tolerancyjni głównie wobec tych, którzy podzielali ich poglądy lub do tych poglądów pasowali. Stąd chętnie bronili praw protestantów w krajach katolickich, ale niekoniecznie odwrotnie. Wpisywała się tu troska o sytuację innowierców w Rzeczypospolitej, ale także obojętność wobec sytuacji katolików w Anglii. Można powiedzieć, że mocarstwa rozbiorowe przyjęły tu bardzo zręczną linię propagandową. Choć jeszcze raz trzeba powtórzyć, że na kreślony w Europie końca XVIII wieku dość ponury obraz Rzeczypospolitej nałożyło się wiele czynników, również obiektywnych.

PAP: Zadziwiać może bogactwo publicystyki politycznej okresu Sejmu Wielkiego. Formułowano w niej wiele recept na naprawę państwa. Czy przeważały w nich postulaty radykalnego zerwania z dotychczasowym ustrojem czy raczej jego uzdrowienia i oczyszczenia z niewłaściwych „naleciałości”?

Wydaje się, że przeważał ten drugi punkt widzenia. Wówczas, pod koniec XVIII wieku, model republikański został otrzepany z kurzu. Można było obserwować powstanie i funkcjonowanie wielkiej republiki Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ideały republikańskie od początku były obecne w poglądach twórców rewolucji francuskiej. Republikanizm był więc w nowej formule obecny w Europie. Pomysłodawcy projektów reform nie chcieli odrzucać tradycji. Rzeczpospolita była dla nich wciąż wspólnotą obywateli. Zaczęli jednak dostrzegać, że obywatelami mogą być nie tylko przedstawiciele szlachty i że nie tylko szlachta stanowi naród. Rozumieli to Stanisław Staszic i Hugo Kołłątaj. Nowa definicja obywatela miała być oparta na wymogu posiadania własności. Wolność była wciąż rozumiana jako prawo decydowania o państwie. Nie było to wąskie, liberalne rozumienie wolności, choć zaczęto po trosze rozróżniać wolność negatywną jednostki (i tę czołowi myśliciele chcieli przyznać wszystkim) i pozytywną wolność obywatela.

Ogromny wpływ na nowe koncepcje wywarły teorie filozofów oświecenia, szczególnie Monteskiusza i Rousseau, a także model ustroju brytyjskiego. O wzorach z Wysp Brytyjskich dyskutowano wówczas powszechnie. Choć formalnie była to monarchia, to fakt, że naród uczestniczył tam we władzy, pozwalał uznać to rozwiązanie za akceptowalne w Rzeczypospolitej. Warto pamiętać, że koronowany władca nie był sprzeczny z ideałami republikańskimi, tak jak rozumiano je w Rzeczypospolitej, a więc państwa, w którym tak czy inaczej rozumiany naród/lud miał udział we władzy. Można powiedzieć, że pomysłodawcy reform wytyczali kierunek budowy „republiki z królem”. Nie odrzucili tradycji, ale wprowadzili wiele nowych idei. Co szczególnie rzuca się w oczy, to zmiany, jakim ulega używany przez nich język polityczny. Pojawiają się nieznane wcześniej pojęcia jak prawo naturalne, suwerenność i umowa społeczna, ale także niepodległość. Zmienia się znaczenie pewnych terminów, jak choćby naród. Ten nowy słownik pozwala im na sformułowanie nowoczesnych programów reform, ale nie oznacza to, że odrzucają dawne tradycje.

PAP: A czy w tym myśleniu pojawia się przekonanie, że jeśli reformy zakończą się sukcesem, to w przyszłości pojęcie obywatelskości zostanie rozciągnięte na mieszczan?

Zdecydowanie tak, tacy myśliciele jak Kołłątaj czy Staszic zakładali wręcz, że stanie się to już teraz. Co ciekawe, samym mieszczanom mniej zależało na prawach politycznych, domagali się głównie praw cywilnych. O prawa polityczne dla mieszczan upominali się Kołłątaj i Staszic. W ich pismach mieszczanie byli takimi samymi obywatelami jak szlachta. W praktyce oczywiście nie doszło do zrównania ich praw. Jednak w kwietniu 1791 r. prawo o miastach dało obywatelom miast wszelkie prawa cywilne i niewielki wpływ na decyzje polityczne. Poczucie obywatelskości wśród mieszczan, przynajmniej z miast królewskich, było w tym czasie silne. Widać to najlepiej w wydarzeniach Insurekcji Kościuszkowskiej. Zaledwie trzy lata po uchwaleniu Konstytucji mieszczańscy uczestnicy powstania mówią o sobie jako o obywatelach.

PAP: W dzisiejszej publicystyce historycznej często pojawia się pogląd, że wysiłek Sejmu Wielkiego był niepotrzebny i dla uratowania formalnej niepodległości należało pozostać słabym państwem. Czy w 1795 r. ktokolwiek wyrażał taki pogląd?

Być może taki pogląd wyrażali targowiczanie…

PAP: Ale oni poczuli się oszukani II rozbiorem…

Niektórzy z nich, m.in. Stanisław Szczęsny Potocki. Część stanowili jednak cyniczni gracze i było im wszystko jedno, co stanie się z Rzecząpospolitą. Reprezentuję klasyczne nastawienie wobec targowiczan, których uważam za obrzydliwych zdrajców, kierujących się swoimi interesami, a nie ideałami republikańskimi.

A wracając do pana pytania – badania najlepszej specjalistki od stosunków Rzeczypospolitej z Rosją, prof. Zofii Zielińskiej, wykazały, że rozbiór był nieunikniony od 1788 r. Wówczas ustanowiono (niestety tylko na papierze) stutysięczne wojsko i rozwiązano Radę Nieustającą (w styczniu 1789): jedno i drugie stanowiło zamach na rosyjską „gwarancję” niezmienności ustroju Rzeczypospolitej. To wtedy Rosja zdecydowała się na rozbiór, choć jej działania opóźniła wojna z Turcją. Kolejne poczynania Sejmu Wielkiego nie miały już decydującego wpływu na postanowienia i działania Rosji.

PAP: Czy Konstytucja 3 maja była więc tylko pięknym symbolem i wzorem dla kolejnych pokoleń żyjących pod zaborami?

Konstytucja nie mogła być wzorem rozwiązań ustrojowych w wieku XIX. Jednak w momencie wprowadzenia była znakomitym prawem i proponowała dobrze przemyślane rozwiązania ustrojowe. Gdyby nie jej obalenie w wyniku wojny polsko-rosyjskiej, ustrój ten ewoluowałby. Takie zmiany przewidywały nawet zapisy Konstytucji. Ustawa ta została przygotowana znakomicie jak na ówczesne warunki i horyzonty myślowe jej twórców. Warto dodać, że jej zapisy funkcjonowały przez rok. W tym czasie Sejm Wielki ustanowił więcej praw niż w ciągu pierwszych trzech lat obrad. Celem przyjmowanych wówczas ustaw było doprecyzowanie tego ustroju.

W kolejnych latach rzeczywistość polityczna uległa jednak ogromnej zmianie. Kilka lat później rozpoczęła się epoka wojen napoleońskich, która zmieniła świat. Zresztą już wcześniej, w dobie Insurekcji Kościuszkowskiej, trudno było się do niej odwoływać, choćby ze względu na dużą rolę przypisaną w niej królowi. Stanisław August był wciąż formalnie władcą, jednak w rzeczywistości nie miał już żadnego wpływu na wydarzenia. Zresztą powstanie to stan wyjątkowy i trudno odwoływać się do zapisów konstytucyjnych. Uczestnicy Insurekcji mówili o Konstytucji z szacunkiem, ale raczej nie urządzano wielkich obchodów trzeciej rocznicy jej uchwalenia. Później świat zmienił się już całkowicie i przyspieszył. Trudno było wracać do Konstytucji, która zachowywała porządek stanowy i w znacznej mierze władzę szlachty. Zresztą szybko zapomniano, co dokładnie zawierała ustawa z 3 maja 1791 r. Przez cały XIX wiek Konstytucja stanowiła raczej symbol niepodległości. Jej zdezaktualizowanie nie może być wobec niej zarzutem. Była znakomicie napisana, ale warunki sprawiły, że nie było możliwości jej moderowania.

PAP: Była to najlepiej napisana konstytucja w polskiej historii?

Zdecydowanie tak. Była krótka i przejrzysta, napisana pięknym językiem. Jej zapisy były dość elastyczne. Konkretne kwestie mogły być uzupełniane szczegółowymi ustawami. W XVIII wieku były dwa modele uchwalania ustawy zasadniczej. My wzorowaliśmy się na amerykańskiej, która do dziś funkcjonuje dzięki poprawkom. Sama konstytucja USA to bardzo krótki dokument, zawierający wyłącznie zasady ustrojowe. Inny model przyjęli Francuzi, którzy stworzyli długą i szczegółową konstytucję. Dziś tak tworzy się konstytucje, ale mnie szkoda jest tamtej z 3 maja.

https://dzieje.pl/

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

szuk / skp /