Tuż po wygaszeniu przez władze strajków w lipcu 1980 r. Jacek Kuroń powiedział, że to tylko chwilowe uspokojenie sytuacji i niebawem strajki wybuchną z nową siłą. Jaka była pierwsza reakcja środowiska KOR na strajki na Wybrzeżu i czy przewidywano, że przybiorą tak ogromną siłę?

Reklama

Prof. Antoni Dudek: Nikt spośród opozycji demokratycznej nie przewidział, że strajki przybiorą aż tak wielkie rozmiary. Chyba najbliższy tej prognozy był Leszek Moczulski, który w 1978 r. opublikował "Rewolucję bez rewolucji", w której przewidywał nadchodzący kryzys i kreślił jego poszczególne fazy. Opisał m.in. wielką falę strajkową, ale musimy sobie zdawać sprawę, że "wielka fala" to również taka o potencjale zbliżonym do tej z roku 1970. Tymczasem strajki z 1980 r. były nieporównywalnie większe. W roku 1970 protestowało kilkanaście zakładów Trójmieścia i na Pomorzu Zachodnim.

Bez wątpienia więc strajki w sierpniu 1980 r. były potężnym zaskoczeniem dla obu stron. Sam gdański Międzyzakładowy Komitet Strajkowy był zaskoczony tym, jak wiele zakładów wysyłało do nich swoich emisariuszy. Władze zdawały sobie sprawę z niezadowolenia społecznego, ale tempo jego rozprzestrzeniania się było szokujące. Do dziś trudno powiedzieć, dlaczego tak gremialnie przystępowano do protestów. Najprostszym wyjaśnieniem jest zaistnienie mechanizmu, który dziś obserwujemy na Białorusi. Gdy ludzie widzą, że inni przystępują do strajku i nie dzieje im się krzywda, to zachęca ich to do dołączenia. Dużą rolę odgrywało również "przygotowanie do strajku". Wspomniany Leszek Moczulski napisał przed sierpniem 1980 r. broszurkę, w której opisywał zasady prowadzenia strajku, m.in. konieczność powołania komitetu strajkowego, stworzenia straży strajkowej i pisemnego sformułowania postulatów. Z punktu widzenia robotników były to informacje niezwykle użyteczne.

Reklama

Ważnych rad dotyczących organizowania strajków udzielał również KSS "KOR", który przestrzegał robotników przed opuszczaniem zakładów, bo mogłoby to doprowadzić do powtórzenia wydarzeń z grudnia 1970 r. Jaki był zasięg tego rodzaju oddziaływania środowisk inteligenckich na środowiska robotnicze?

Reklama

Ten wpływ można mierzyć liczbą kolportowanych wydawnictw podziemnych, głównie "Robotnika" i "Robotnika Wybrzeża". Ich nakład był liczony w tysiącach egzemplarzy. Była to liczba znacząca z punktu widzenia uruchomienia procesu strajkowego, to znaczy dotarcia do potencjalnych inicjatorów. Kluczem do powodzenia strajku było zbudowanie skutecznego komitetu. Wówczas przedstawiciele opozycji przedsierpniowej, tacy jak Bogdan Borusewicz, odegrali decydującą rolę. Później zapewnili strajkowi m.in. funkcjonowanie stoczniowej drukarni. Taka działalność wymaga odpowiedniego przygotowania. Udało im się również uruchomić kanał komunikacji ze światem. Był to szczególnie istotne, bo w drugiej połowie sierpnia aresztowano wielu działaczy opozycji.

Aresztowania okazały się jednak spóźnione. Gdyby Borusewicza aresztowano prewencyjnie na początku sierpnia, to być może do strajku nie doszłoby lub byłby gorzej zorganizowany. Tymczasem do jednej celi trafili Adam Michnik i Leszek Moczulski. Tam prowadzili spór o to, czy władze zgodzą się na powołanie niezależnych związków zawodowych. Michnik uważał, że nie. Historia przyznała rację Moczulskiemu.

Można powiedzieć, że opozycja sierpniowa nie była zbyt liczna, ale jej znaczenie polegało na tym, że jej uczestnicy działali na bazie wyuczonych zachowań i przekazywali je dalej. Najważniejsze było wytłumaczenie robotnikom, że należy pozostać w zakładach i nie powtórzyć błędów z 1970 i 1976 r. Po czterech lat w żadnym mieście nie powtórzył się mechanizm tłumu idącego przed budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Uniknięcie tego scenariusza było jednym z największych osiągnięć opozycji w latach 1976–1980. Wszyscy wiedzieli, że należy pozostać na terenie zakładu pracy, wyłonić komitet strajkowy i czekać, aż przyjedzie przedstawiciel władz i rozpocznie rozmowy. Tak stało się w Gdańsku. Początkowo do miasta przyjechał wicepremier Tadeusz Pyka, który próbował wygasić strajki w mniejszych zakładach przez rozmowy z "prostymi robotnikami" i składanie im obietnic podwyżek i załatwiania innych drobnych postulatów z pominięciem "sił antysocjalistycznych" w Stoczni Gdańskiej. Dążył do rozmycia strajku. Pyka szybko się zniechęcił, bo wszyscy strajkujący sugerowali mu udanie się do Stoczni Gdańskiej i rozmowy z MKS-em. Dopiero przybycie wicepremiera Mieczysława Jagielskiego zmieniło sytuację.

Jak stoczniowcy odebrali przybycie tzw. ekspertów utożsamianych częściowo z opozycją przedsierpniową?

Zauważmy, że niektórzy z ekspertów mieli wątłe związki z opozycją. Bronisław Geremek współpracował z Towarzystwem Kursów Naukowych, Tadeusz Mazowiecki był mężem zaufania KOR. Nie były to znaczące postacie opozycji. Tylko z tego powodu władze pozwoliły im jechać do Gdańska. Geremek i Mazowiecki pojechali tam na własną rękę, ale pozostali eksperci dotarli tam rejsowym samolotem. Wiedziały o tym bezpieka i władze, które stwierdzały: "To nie są nasi agenci, ale ludzie bardzo umiarkowani, rozumiejący uwarunkowania geopolityczne i w ten sposób będą hamować strajkujących". Eksperci zostali przyjęci nieufnie, ale ostatecznie uznano, że mogą się przydać przy redagowaniu postulatów strajkowych i w ewentualnych rozmowach. Bez wątpienia nadzieje władz do pewnego stopnia zostały spełnione. Geremek i Mazowiecki przyznawali, że nie wierzyli w możliwość spełnienia postulatu powołania wolnych związków zawodowych, nie mówiąc już o postulatach idących dużo dalej, m.in. przeprowadzenia wolnych wyborów. Nawet MKS uznał, że to krok za daleko.

Dopiero później eksperci dostrzegli determinację robotników w walce o wolne związki zawodowe i to, że nie ma mowy o wycofaniu się z tego postulatu. Wówczas zaczęli pracować na rzecz wynegocjowania tego punktu. Można więc powiedzieć, że eksperci przeszli drogę radykalizacji. Władze zawiodły się na ekspertach, bo dokonywane przez nich hamowanie było bardzo słabe, a ich zasługą stało się wsparcie dla stoczniowców, którym było łatwiej być partnerem w dyskusjach z wysokimi rangą przedstawicielami władz PRL.

Michnik i Moczulski spierali się, siedząc w jednej celi. Czy tuż po podpisaniu Porozumień Sierpniowych wśród opozycjonistów przedsierpniowych pojawiły się kolejne ostre dyskusje dotyczące kształtu porozumienia z władzami oraz jego realizacji?

Trzeba pamiętać, że losy przedstawicieli opozycji przedsierpniowej ułożyły się bardzo różnie. Zacznijmy jednak od przypomnienia charakteru Porozumień Sierpniowych. Często błędnie uważa się, że władze zgodziły się na powstanie ogólnopolskiego związku zawodowego "Solidarność". Nic bardziej błędnego. Władze zgodziły się, że będą powstawały niezależne i samorządne związki zawodowe, które będą miały prawo działać w tych zakładach, których przedstawiciele wchodzili w skład Międzyzakładowych Komitetów Strajkowych. W pozostałych wykluczano powstanie nowych związków. Dlatego na początku września wybuchła kolejna fala strajków. Do najważniejszego z nich doszło w Hucie Katowice. 11 września podpisano tam zapomniane dziś czwarte porozumienie, które umożliwiało powstawanie związków zawodowych we wszystkich zakładach pracy w Polsce. Dopiero wtedy zaczął się ogólnopolski ruch powoływania nowych związków zawodowych. Jednak dopiero 17 września w Gdańsku przedstawiciele dawnych Międzyzakładowych Komitetów Założycielskich, po ciężkiej wielogodzinnej dyskusji, podjęli decyzję o powołaniu jednego, ogólnopolskiego związku zawodowego o nazwie "Solidarność".

W czasie tamtych obrad pierwszoplanową rolę odegrali dwaj, nie czołowi, działacze przedsierpniowej opozycji – Jan Olszewski i Karol Modzelewski. Ten drugi miał wielką kartę opozycyjną w latach sześćdziesiątych, ale w latach siedemdziesiątych zajmował się pracą naukową na Uniwersytecie Wrocławskim i niemal nie angażował się w działalność opozycyjną. Pojawił się w Gdańsku jako przedstawiciel wrocławskiego MKZ-etu. Modzelewski i Olszewski intensywnie przekonywali wątpiących, że należy stworzyć związek ogólnopolski, bo w przeciwnym wypadku władze będę rozgrywały poszczególne związki regionalne przeciwko sobie. Przeciwko temu pomysłowi wystąpił Lech Wałęsa i jego otoczenie. Obawiali się, że gdański MKZ zostanie całkowicie zdominowany przez MKZ-ety z innych części kraju, szczególnie że słusznie zakładano w ich szeregach obecność współpracowników bezpieki. Wałęsa ostatecznie poparł ten pomysł – gdy otrzymał zapewnienie, że pozostanie liderem ruchu związkowego. Nikt jednak wciąż nie wiedział, jak wielki będzie nowy związek, tym bardziej że władze konsekwentnie dążyły do jego osłabienia, a zwłaszcza zmarginalizowania "elementu antysocjalistycznego". Namawiano więc szeregowych członków PZPR do wstępowania do związku. Dziś zapominamy, że w "Solidarności" znalazł się milion członków partii. Chodziło o kontrolę sprawowaną "od wewnątrz". Ten plan zakończył się niepowodzeniem. Okazało się, że większość z nich sprzyja bardziej działaniom "S", a nie polityce partii.

Dążono również do podzielenia opozycji. Pod koniec września zostało aresztowanych kilku przywódców KPN, włącznie z Leszkiem Moczulskim. Władze obawiały się, że Konfederacja Polski Niepodległej, jako najbardziej radykalna część opozycji, będzie miała duży wpływ na powstającą "Solidarność". Dlatego Moczulski spędził niemal cały okres karnawału „S” za kratami. Został zwolniony tylko na kilka tygodni wiosną 1981 r. Informacja o jego uwolnieniu skłoniła Leonida Breżniewa do krytyki Stanisława Kani, który musiał później tłumaczyć się z tego błędu i obiecywać, że wkrótce zostanie on naprawiony. Cała reszta opozycji była tylko atakowana propagandowo, zrezygnowano z aresztowań. Zauważmy, że żaden z działaczy przedsierpniowej opozycji nie pełnił w związku żadnych istotnych funkcji, pełnili funkcje doradcze i eksperckie. Wyjątkiem byli działacze WZZ – Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda i sam Wałęsa.

Mimo to KPN zaczęła się dynamicznie rozwijać. Apogeum tego procesu nastąpiło jesienią 1981 r., gdy część "Solidarności" zaczęła się radykalizować. Szczególnie radykalnie nastawione były struktury na Górnym Śląsku, wśród których popularna była opinia, że rozmowy z rządem nic nie dają i należy szykować się do strajku generalnego. Dlatego całe grupy górników przystępowały do KPN. Władze były przerażone wizją opanowania struktur "S" przez KPN.

Te przykłady pokazują, że nie możemy traktować opozycji jako zwartej całości. Stosunek władz do różnych grup opozycyjnych był różny. Także sama opozycja była podzielona. Część członków walczyła o uwolnienie Moczulskiego i pozostałych liderów KPN, powstawały Komitety Obrony Walczących za Przekonania, ale struktury „Solidarności” nigdy nie przeprowadziły strajku w obronie Moczulskiego, bo bały się oskarżenia o poparcie najbardziej skrajnego działacza opozycji. Wewnątrz "S" trwała walka pomiędzy działaczami uważającymi opozycję przedsierpniową za naturalnego sojusznika a tymi, którzy uznawali ją za zbędne obciążenie, które władze wykorzystują przeciwko związkowi.

Ukoronowaniem karnawału "Solidarności" był I Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku jesienią 1981 r. Doszło wówczas do ogromnego konfliktu wokół uchwały wyrażającej podziękowanie Komitetowi Obrony Robotników. Skąd tak wielkie emocje wokół tego gestu?

Konflikt ten wynikał z pogłębiających się wtedy podziałów wewnątrz "Solidarności". Mit o jednolitości pierwszej "S" jest zupełnie nieprawdziwy. Toczyła się bardzo ostra i zacięta rywalizacja, która była najlepiej widoczna w takich momentach, jak spór ze zjazdu. Komitet Obrony Robotników był postrzegany jako środowisko lewicowo-liberalne, antyklerykalne, o bardzo szerokich powiązaniach międzynarodowych i ze sporym odsetkiem Polaków pochodzenia żydowskiego. Zaprzeczeniem tego wizerunku byli niektórzy jego członkowie, m.in. Antoni Macierewicz i Piotr Naimski. Taki charakter KOR-u powodował niechęć tych działaczy "Solidarności", którym bliska była tradycja endecka. KOR traktowali jako grupę podejrzanych odszczepieńców władzy komunistycznej, którzy "pożarli się" ze swoją partią i zostali wyrzuceni z jej szeregów pod zarzutem rewizjonizmu lub na fali czystek w 1968 r. Utkano więc wizję, która wykluczała zgodę na takie podziękowania. Część "endeckich" działaczy uznała, że można podziękować całej opozycji przedsierpniowej.

Powodem złożenia projektu uchwały z podziękowaniami była decyzja środowiska KOR o jego rozwiązaniu. Uznano, że nie jest już potrzebny. Zresztą jego działalność i tak zamierała od momentu powstania "Solidarności". Być może gdyby KPN podjął taką decyzję, to jemu również by podziękowano. Jednak KPN w przeciwieństwie do KOR dynamicznie się rozwijała.

Konflikt wokół tej uchwały był również podsycany przez agenturę władzy. Jej zadaniem od początku było rozpalanie konfliktów wewnętrznych lub wywoływanie sporów. Ostra dyskusja wokół uchwały była "spontaniczna", ale natychmiast została wykorzystana przez współpracowników bezpieki. Trudno rozdzielić spontaniczność od świadomych prowokacji, ale jej temperatura bez wątpienia była częściowo efektem prowokacji.

Na ile ten konflikt wokół uchwały z I Zjazdu "Solidarności" jest zapowiedzią późniejszych konfliktów, trwających po ostatecznym rozpadzie środowiska solidarnościowego w 1990 r.?

Na pewno można zauważyć takie powiązanie, ale nie jest to bezpośredni związek. Nie był to jedyny trwający wówczas konflikt. Być może ważniejsza była m.in. awantura wokół tzw. porozumienia warszawskiego po kryzysie bydgoskim, gdy Wałęsa wykroczył poza uprawnienia udzielone przez Komisję Krajową. Przez Andrzeja Gwiazdę został oskarżony o zdradę, a następnie zmusił Gwiazdę do wypowiedzi dla telewizji, w której ogłaszał, że nie będzie strajku generalnego. Już wówczas istniał wyraźny podział między umiarkowanym otoczeniem Wałęsy a radykalną częścią działaczy. Uzewnętrznił się on podczas wyborów na przewodniczącego "Solidarności", kiedy Wałęsa wygrał w pierwszej turze głosowania, ale w starciu z reprezentantami radykalnych działaczy zdobył niewiele ponad 50 proc. głosów. To swoista prefiguracja sporu z okresu okrągłego stołu i czasu transformacji. Wówczas spór toczył się m.in. wokół sprawy ponownej rejestracji związku czy zwołania Komisji Krajowej w składzie z grudnia 1981 r.

Głębokie spory miały swoje korzenie w roku 1981, ale nie można ich przekładać na późniejszą sytuację polityczną. Część przeciwników Wałęsy z I Zjazdu później zmieni swoją postawę, tak jak jego kontrkandydat Jan Rulewski czy Bronisław Komorowski, który w 1989 r. był przeciwnikiem porozumienia z komunistami. Nie należy więc patrzeć na te podziały jedynie przez pryzmat nazwisk, ale głównie podziału na skrzydło katolicko-narodowe i liberalno-socjaldemokratyczne. Po 1989 r. te podziały ideowe miały swoje odzwierciedlenie na scenie politycznej, ale nie jest to proste przełożenie tamtych konfliktów z 1981 r.