Zawód dziennikarza jest bardzo trudny - przyznaje Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Presspubliki w rozmowie z Onetem. - Ale jeśli ktoś będzie chciał pisać materiały nieudokumentowane, to ja wyrażam swój sprzeciw. Tego nie zmienię - zapewnia.

Reklama

Zdaniem właściciela "Rzeczpospolitej" Cezary Gmyz, autor artykułu o śladach trotylu we wraku tupolewa nie przedstawił materiałów, które świadczyłyby, że jest to prawda.

Oczekiwałem, że przedstawi redaktorowi naczelnemu lub komukolwiek z "Rzeczpospolitej" - cokolwiek, co upoważniało go do napisania takiego artykułu. Napisaliśmy panu Cezaremu Gmyzowi zobowiązanie o pomocy prawnej i zobowiązanie o nieujawnianiu jego źródeł informacji, ale pan Gmyz po pięciu dniach przyszedł na spotkanie bez potwierdzeń, o które prosiliśmy - wyjaśnia Hajdarowicz.

Sytuacja była taka: otrzymałem informację, że jest świetnie udokumentowany w czterech źródłach informacji i sprawdzony jeszcze w paru miejscach, i potwierdzony przez Prokuratora Generalnego materiał, który dotyczy treści społecznie bardzo wrażliwych. Poproszono mnie, bym się pojawił w Warszawie - opowiada właściciel Presspubliki. - Wsiadłem więc do samolotu i przyleciałem z Barcelony do Warszawy. O godz. 0:30 w nocy, przy świadkach, redaktor naczelny Tomasz Wróblewski zapewnił mnie wielokrotnie, że nad tym materiałem pracowała grupa osób - chyba nie padło wtedy nazwisko Cezarego Gmyza. Z tego co pamiętam, to nie - dodaje.

Reklama

Zapewnia też, że artykułu przed publikacją nie czytał. - Nikt mi go nie dał do przeczytania. Nie mam zresztą takiego zwyczaju - mówi. A opublikowanie artykułu w takiej formie, w jakiej trafił do kiosków określa jednym słowem: skandal.

Co znaczy "rzetelnie udokumentowany", to proszę pytać redaktora Gmyza i sprawdzić chociażby jak został udokumentowany materiał na temat rzekomych przecieków i wysłania przez polskie MSZ władzom Białorusi PIT-ów tamtejszych opozycjonistów - oburza się Grzegorz Hajdarowicz.