Dziś rano otwieram gazetę i widzę, że bez żadnego sygnału, bez choćby próby rozmowy, nie zamieszczono mojego cotygodniowego tekstu, w którym tym razem wyrażałem sprzeciw wobec pomysłu budżetowej refundacji in vitro. Zamieszczono za to atak na mnie (oparty o tekst, którego w gazecie nie ma), pełen ideologicznego jadu - pisze Szymon Hołownia na portalu stacja7.pl. Publicysta zapowiada, że od tej pory tylko tutaj będzie publikował swoje teksty.

Reklama

"Wprost" nie opublikował felietonu Hołowni o in vitro, za to znalazł miejsce na tekst swojego wydawcy Magdy Papuzińskiej. Czytamy w nim, że redakcja rezygnuje ze współpracy z Hołownią: O in vitro pisaliśmy wielokrotnie i zdanie redakcji na ten temat powinno być jasne nie tylko dla naszych stałych czytelników, lecz także dla naszych stałych autorów.

Mainstream relegował mnie (ale chyba i Was) ze swych szeregów - pisze Hołownia i nie bez emocji komentuje aferę.

Na moje oko – ciut brudna metoda walki o zwycięstwo: zakneblować, po czym podjąć dyskusję. To styl. A merytoryka? Nie mam siły tłumaczyć pani Papuzińskiej, że po pierwsze in vitro nie jest żadnym leczeniem czegokolwiek, po drugie, że na świecie aż roi się od "autorytetów" mających wątpliwości w sprawie in vitro (tylko w naszym postępowym zaścianku uważana jest ona za zbawienie), po trzecie zaś omawiane teksty powinna czytać ze zrozumieniem. Piszę przecież wyraźnie – uważam in vitro za metodę nieetyczną, ale nikomu nie zamierzam jej zakazywać. Bo mam szacunek dla ludzkiej wolności i do ludzi, których ból bezdzietności skłania do sięgnięcia po nią - wyjaśnia Hołownia.

Reklama

Nagana na forum publicum i zdjęcie tekstu (...). Próbowałem dowiedzieć się o sprawie u obecnego kierownictwa czegoś jeszcze, usłyszałem, że tygodnik "to nie hyde park" i nie można tu głosić poglądów "sprzecznych z poglądami redakcji" - ripostuje Hołownia.

Wcześniej Szymon Hołownia rozstał się z "Newsweekiem". Gdy rok temu dowiedziałem się, że tygodnik szykuje kolejną, jeśli dobrze rachuję, piątą już okładkę zdradzającą symptomy antykościelnej obsesji, zadzwoniłem do redakcji z prośbą o potwierdzenie i zapowiedzią odejścia. Usłyszałem: „Fajnie, że sam dzwonisz, bo mieliśmy dzwonić do ciebie. My też mieliśmy kłopot z twoimi tekstami - opisuje zamieszanie Hołownia.