Stawiam dukaty przeciw orzechom, że gdyby Jerzy Urban oświadczył, iż Donald Tusk wysadził samolot pod Smoleńskiem przy drobnej pomocy Putina, a Jarosław Kaczyński jest jedyną nadzieją dla Polski, to niepokorni powitaliby go z otwartymi ramionami jak zbłąkanego grzesznika, przez grzeczność nie wspominając o kryciu morderców Grzegorza Przemyka i szczuciu na księdza Jerzego Popiełuszkę - pisze w "Newsweeku" Marcin Meller.

Reklama

Dziennikarz, syn Stefana Mellera (m.in. byłego szefa MSZ w latach 2005-2006), jest jednym z bohaterów książki "Resortowe dzieci" autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza.

Sens "Resortowych dzieci" jest prosty: pochodzenie przodków, ich służba w bezpiece bądź członkostwo w partii gwarantują dzisiejszą pomyślność potomków w mediach - pisze Meller i przypomina rok 1987...

Jakoś jesienią 1987 r. esbecja zwinęła mnie z domu za knucie. Rodziców akurat nie było w domu, ze mną i z rodzeństwem mieszkali dziadkowie. Kiedy przyszli ubecy, babcia wzięła ich za moich kolegów, uprzejmie poinformowała, że poszedłem na rower, ale niedługo powinienem wrócić. Nawet herbatę zaproponowała. Ale grzecznie podziękowali i wycofali się do samochodu, a gdy jakiś czas później wyłoniłem się zza rogu, zdjęli mnie z tego roweru, zrobili rewizję w mieszkaniu, zabrali do Pałacu Mostowskich na przesłuchanie, a potem wrzucili na dołek - czytamy w „Newsweeku”.

Reklama

>>>Lis krytykuje: Były PZPR-owiec prześwietla życiorysy ludzi

Meller pisze, że ta historia przypomniała mu się, gdy znalazł swoje nazwisko w książce.

Jak tłumaczą autorzy, chodziło im "o ukazanie środowiska, w którym kształtowały się charaktery i które ułatwiało swoim dzieciom awans (...). Jej bohaterowie pochodzą z domów funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych, działaczy Komunistycznej Partii Polski czy PZPR".

Reklama

Dlatego dziennikarz w paru zdaniach przypomina kilka wątków z życiorysu swojego ojca. Marcin Meller pisze, że należał on do PZPR przez dwa lata.

Wyrzucony z pracy w ramach nagonki marcowej 1968 r., sam złożył legitymację (dziadka wyrzucili) i przez następnych osiem lat imał się wszelkich możliwych zajęć. Był kaowcem w spółdzielni piękności IZIS, kasjerem w spółdzielni filmowej, uczył francuskiego, tłumaczył, pisał pod pseudonimem, gdy paru przyzwoitych ludzi dało mu zarobić. Po ośmiu długich latach pozwolono mu wrócić do pracy. Zaczął uczyć studentów w filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku i w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, gdzie na fali solidarnościowej rewolty został w 1981 r. wybrany na prorektora. Przez całe lata związany z opozycją - napisał Marcin Meller.