Jakub Pawłowski: Czy my, ludzie, jesteśmy gatunkiem zagrożonym wymarciem? Tak właśnie jedna z organizacji ekologicznych ostrzega przed fatalnymi skutkami zaniechania walki z globalnym ociepleniem.
Szymon Malinowski: Nie ma żadnego powodu, by uważać, że w jakiś cudowny sposób jesteśmy oderwani od świata przyrody. Zbudowaliśmy sobie iluzję życia obok, która może być podtrzymywana tylko dzięki coraz bardziej narażonej na perturbacje infrastrukturze (energia, komunikacja, mieszkalnictwo). Do szybciej zmieniającego się świata nie dostosuje się ani przyroda, ani my z naszą infrastrukturą.
Niektórzy twierdzą jednak, że globalne ocieplenie nie musi jeszcze oznaczać katastrofy. Ludzie się dostosują, bo zmiany będą następowały powoli. No i większość z nas lubi ciepło. Czyli nie musi być tak źle?
Marcin Popkiewicz: Oczywiście, z naszej indywidualnej perspektywy dwa, a nawet cztery stopnie więcej to nic wielkiego. Ale tego samego nie powiedzą już miliardy mieszkające bliżej równika. Bliżej bieguna niż warszawiacy mieszka 3 proc. ludzkości, a 97 proc. mieszka bliżej równika. Tam wzrost temperatury oznacza fale upałów i susze, a w efekcie załamanie się rolnictwa i drastyczny wzrost cen na rynku światowym, który uderzy przede wszystkim w ubogie kraje uzależnione od importu żywności. A nie zapominajmy, że według prognoz demograficznych pod koniec obecnego stulecia populacja Bliskiego Wschodu ma przekroczyć pół miliarda, a Afryki – 4 mld ludzi. Jednym z najszybciej wysuszających się obecnie miejsc na świecie jest właśnie basen Morza Śródziemnego. Co zrobią ci ludzie, gdy na ich terenie zabraknie wody, żywności i nie będzie się dało żyć? Naturalnie będą chcieli przenieść się w chłodniejsze rejony na północy. Migracja jest formą adaptacji. Europa miała już okazję się przekonać, co taka migracja oznacza. Tylko że skala tego, co może być przed nami, jest o rzędy wielkości większa od tego, co dotychczas zobaczyliśmy.
Reklama
A może bilans będzie równy, bo owszem, gdzieś roztopi się lodowiec, ale przy okazji zniknie też śnieg z Syberii, co odblokuje niedostępne w tej chwili pola uprawne?
Reklama
Aleksandra Kardaś: Tak się jednak nie stanie, bo gleba w strefie arktycznej i pobliskich jej terenach jest bardzo uboga, a ilość światła słonecznego docierającego do powierzchni na tak wysokich szerokościach geograficznych – niewielka. Ocieplenie klimatu nie skompensuje tych efektów na tyle, by z regionów podbiegunowych uczynić wydajne tereny uprawne.
To tylko jeden z mitów, z którymi rozprawiacie się na łamach książki „Nauka o klimacie”. Jakie jeszcze poglądy w sprawie globalnego ocieplenia są powszechne, choć dalekie od prawdy?
A.K.: Najczęściej spotykamy się z ogólnym niedowierzaniem, że człowiek był w stanie spowodować globalną zmianę klimatu. Ludzie zapominają, że jest to efekt wspólnego, trwającego od ponad 100 lat działania kilku miliardów ludzi. Nie są świadomi, że udało nam się podnieść koncentrację dwutlenku węgla w powietrzu już o 46 proc. względem epoki przedprzemysłowej. To naprawdę robi różnicę. Wielu zrzuca też winę na Słońce, którego aktywność w XX w. nie zmieniała się jednak wystarczająco, by wyjaśnić zachodzące ocieplenie, a obecnie od kilku dekad spada, podczas gdy temperatura wciąż rośnie. Inni zwracają uwagę na wulkany, które akurat dwutlenku węgla emitują bardzo mało. Wszystkie wulkany świata emitują w sumie ponad 100 razy mniej CO2 niż ludzkość, a przy okazji słynnej erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull udało się wręcz w Europie ograniczyć emisje tego gazu: samoloty, które wtedy uziemiono z powodu zagrożenia, jakie niosło dla nich spotkanie z popiołem wulkanicznym, wypuściłyby więcej dwutlenku węgla, niż zdołał to zrobić wulkan – w sumie do atmosfery trafiło więc mniej CO2.
A czy są jakieś pseudofakty nagminnie powielane przez ekologów?