Fakt, że PiS wykreował Mariana Banasia, daje przeciwnikom i zwolennikom rządu okazję do kpin. Niesłusznie. Choć żarty mają zrozumiały powód – oto człowiek PiS znalazł się na celowniku PiS i daje PiS popalić, używając instytucji, która winna być ponadpartyjna – tak naprawdę obserwujemy modelowy przykład starcia instytucji autonomicznej wobec rządu i partii z nieradzącym sobie z takim stanem rzeczy prezesem ugrupowania i „nadpremierem”.
Przyznajmy, że byłoby idealnie żyć w demokracji, w której urzędnicy tak wysokiego szczebla, jak szef NIK i prezes rządzącej partii, stają się ludźmi bez wad i z którymi nie są związane budzące niepokój operacje finansowe. Ale jest inaczej. Pojedynek „pancernego Mariana” z nie mniej pancernym Jarosławem Kaczyńskim dlatego jest tak pasjonujący, że nie są oni aniołami. Przede wszystkim widać, że w wizji państwa Kaczyńskiego ważna instytucja publiczna, której kierownik nie jest „na telefon”, powoduje u niego wielki ból.