W poniedziałek Gowin został zmieciony logiką prawicowej maszynerii. Ustąpił z rządu. Ogłosił, że namaszcza na wicepremiera minister Jadwigę Emilewicz. Ba, choć sam nie miał zamiaru poprzeć projektu o korespondencyjnym głosowaniu, "rekomendował kolegom jego poparcie", co było logicznym nonsensem. Ale Gowin chciał pokazać, że choć koledzy z Porozumienia odmawiają wsparcia jego oporu, dzieje się to za jego przyzwoleniem.
Choć formalnie zachował przewodnictwo partii, jest dziś bliski politycznej śmierci. Posłów Porozumienia przekupiono albo przestraszono. Większość z nich to beneficjenci obecnego układu rządowego – jako wiceministrowie i wysocy urzędnicy. Ich podmiotowość ma niezbyt wygórowaną cenę. W kuluarach rozsiewano co prawda wieści, że posłowie Porozumienia liczą, że opozycja poprze poprawkę do konstytucji przedłużającą kadencję Andrzeja Dudy o dwa lata. Ale tego nikt nie traktuje poważnie, choćby z powodu braku czasu.
Przez chwilę zdawało się, że nawet porażka Gowina nie zamyka kwestii samego zablokowania projektu. Wystarczyły głosy pięciorga posłów jego partii, aby został on chwilowo niedopuszczony do porządku obrad. Ale ta maszyna wciąż nie dopuszcza pomyłek. Dwaj pisowcy będący podobno ofiarą nowego systemu głosowania zapewnili projektowi w ostatecznym momencie dwa głosy przewagi. W teorii Gowin mógł go próbować zablokować. Nie miał odwagi.
Reklama
Został przytłoczony niełaską Kaczyńskiego, tak widowiskową, że kamera uchwyciła scenę, kiedy prezes PiS odmawia rozmowy na sali sejmowej ze swoim zaledwie wczoraj wpływowym koalicjantem. Politycy PiS rozpuszczali o nim plotki. Miał być nielojalny, bo zaczął rozmowy o swojej poprawce do konstytucji z politykami opozycji, a powinien najpierw iść do prezesa. Nie oszczędzono mu niczego, łącznie z zarzutem, jakoby tłamsił kolegów w Porozumieniu. Więc koledzy wreszcie wyprostowali karki. A zrobili to, popierając politykę naczelnika. Na prawicy nie może być dwóch liderów.
Reklama
Można się zastanawiać, czy Gowin dobrze to rozegrał. Poprawka do konstytucji, zwłaszcza w wymuszonej przez Kaczyńskiego wersji dwóch dodatkowych lat dla Dudy, była naprawdę trudna do strawienia dla opozycji. Nawet jeśli dobrze wyrazili się o niej prof. Andrzej Zoll czy Aleksander Kwaśniewski. Przy okazji Gowin pomógł PiS-owi w wytworzeniu atmosfery niechęci do jakiegokolwiek stanu nadzwyczajnego. Choć to najbardziej niezawodna recepta na wcześniejsze wybory. Politycy PiS powtarzają wciąż jak mantrę formułkę Kaczyńskiego: że brak konstytucyjnych przesłanek dla stanu klęski żywiołowej. I nigdy nie objaśniają, o jakie przesłanki chodzi. Także twierdzenia o wielkich kosztach odszkodowań jako konsekwencji takiego stanu zostały już podważone choćby przez prof. Ewę Łętowską. To prawniczy mit. Gowin wziął udział w jego kolportowaniu.
Nie zmienia to faktu, że jako jedyny w obozie rządzącym uznał, że wybory w tym terminie są nie do przeprowadzenia. PiS ma za to nowy punkt odniesienia: Bawarię, gdzie po drugiej turze wyborów wzrosła gwałtownie liczba zachorowań, bo nie da się przeprowadzić wyborów, nie zmuszając do kontaktów choćby członków komisji. W porównaniach do bawarskich warunków jest mnóstwo gołosłownej utopii. Od wiary, że polska poczta jest równie sprawna jak niemiecka po przekonanie, że da się wyposażyć kilkaset tysięcy członków komisji w środki ochrony, jakich brakuje w szpitalach.
Przy pomocy tricku kupiono dodatkowy tydzień na te przygotowania. Marszałek Witek może zarządzić wybory na 17 maja. Nawet to wydaje się nieprawidłowością. Nie wolno zmieniać reguł gry podczas jej trwania. To jeden z potencjalnych powodów kwestionowania legalności tych wyborów przez Sąd Najwyższy. A za rogiem kolejne pytania. Choćby to, czy poczta może przygotowywać wykonanie prawa, które jeszcze nie obowiązuje. Można się spodziewać tysięcy nieprawidłowości, pomyłek, a może i nadużyć. Oczywiście przekonanie zafiksowanego na jednym celu Kaczyńskiego, że maj to być może ostatni moment, kiedy będzie można jeszcze wygrać, jawi się jako racjonalne. Ale to tylko hipoteza.
Możliwe, że kompletnie wyzbyty społecznej empatii prezes PiS funduje Dudzie przeciśnięcie się do pałacu przy bardzo kiepskiej frekwencji i upokorzeniach związanych z oskarżeniami o wyborcze patologie. A być może jednak porażkę. Nastroje Polaków będą się wahać między coraz większą niechęcią wobec władzy, która zajmuje się wyborami zamiast epidemią, i resztkami odruchów skupiania się wokół tej władzy. Z górą miesiąc może zmienić proporcje między jednym i drugim. O dodatkowych kosztach z przekroczeniem wszelkich rekordów nieufności między rządem i opozycją nie warto nawet wspominać.
To także pytanie do opozycji. Czy słusznie dziś protestując przeciw ułomnym wyborom bez kampanii, wybierze ślepy odruch bojkotu, czy jednak spróbuje powalczyć? Ona także ma dylematy do rozstrzygnięcia. Sięganie po prezydenturę mogłoby być w normalnych warunkach wstępem do pozbawienia PiS-u władzy. Czy to się jednak opłaca przy takich rozmiarach kryzysu?
Ciekawe jest jeszcze jedno. W piątek, kiedy projektu nie uchwalono, z kręgów bliskich premierowi Morawieckiemu dochodziły sygnały, że za nierealnym pomysłem konstytucyjnym Gowina kryje się dodatkowy scenariusz: ogłoszenia stanu klęski żywiołowej i dociągnięcia z wyborami gdzieś do sierpnia. Wydaje się, że zanim Kaczyński rozprawił się z Gowinem, musiał łamać premiera. W poniedziałek ten był już przekonany, że stanu klęski nie chce, co skłoniło Gowina do dymisji.
Ale nie grzebałbym alternatywnych scenariuszy, czeka nas jeszcze choćby rekomendacja ministra zdrowia. Ważny polityk PiS przez pół godziny przedstawiał mi zalety szybkiego głosowania przez pocztę. A na koniec przyznał: "Nikt z nas nie wie, co będzie tak naprawdę w maju".