Później mamy wypisy z życiorysu prokuratora i uwagę, że na Facebooku posługuje się głównie rosyjskim. Przywołany jest fakt, że pochodzi z gagauskiego Komratu i to, że jako deputowany do mołdawskiego parlamentu wchodził w skład Zgromadzenia Międzyparlamentarnego WNP oraz kierował grupą przyjaźni między parlamentem Mołdawii i Dumą (dane te dostępne są za Wikipedią).
Już na tym etapie autor TVP Info nie był jednak w stanie powstrzymać się od manipulacji. W naszym tekście napisaliśmy wyraźnie o tym, że Stoianoglo starał się o stanowisko baszkana – flirtującej z Kremlem – Gagauzji, której stolicą jest wspomniany Komrat i wypowiadał się w sprawie zorientowanego na Rosję referendum z 2014 r. Pisaliśmy również, że stanowisko objął po upadku w Mołdawii prozachodniego rządu Mai Sandu i z poparciem prorosyjskiego prezydenta Igora Dodona. Trudno powiedzieć, czy to zła wola autora materiału w TVP Info czy też niechęć do przebrnięcia przez cały materiał opublikowany w DGP. Nie rozstrzygamy tego. Tak samo zresztą nie rozstrzygaliśmy intencji, które towarzyszyły Stoianoglo przy zamykaniu sprawy Kozłowskiej.
Mołdawski prokurator nie jest ani niezależny, ani krystaliczny. Zresztą jak 99,9 proc. przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości w byłych republikach radzieckich (poza krajami bałtyckimi). Kluczowe w tej sprawie jest zupełnie co innego. Po pierwsze Kozłowska została zdjęta z agendy w pakiecie ze śledztwem przeciw jednoznacznie popieranej przez UE i USA Mai Sandu, a nie przeciw rosyjskiej agenturze. A przy okazji wyszło na jaw, że zarówno przeciw szefowej Fundacji Otwarty Dialog, jak i byłej premier Sandu nawet ekipie związanej z oligarchą i byłym sutenerem Vladimirem Plahotniukiem przez wiele miesięcy nie udało się znaleźć żadnych materiałów kompromitujących. Plahotniuc miał przy tym przewagę nad Polską w ich zbieraniu. Nie tylko dlatego, że w całości kontrolował państwo, ale też za sprawą wieloletniej przyjaźni z rządzącym do ubiegłego roku Ukrainą Petrem Poroszenką. To paszport tego kraju ma Kozłowska, a przy tym nie była również jego wielką fanką.
Wychowujący się w mołdawskich Benderach (dziś pod kontrolą separatystycznego Naddniestrza) Poroszenko zaczynał swój biznes od ścisłej współpracy z Plahotniukiem. Co szczegółowo na podstawie dokumentów i rozmów z informatorami wymienionymi z imienia i nazwiska opisaliśmy w reportażu "Kryształowy fortepian” (jego współautorem jest Michał Potocki). Przyjaźń ta trwa do dziś. To dzięki niej Plahotniukowi udało się sprowadzić z Ukrainy dysponującego podwójnym obywatelstwem (Mołdawii i Ukrainy) oraz zamieszanego w gigantyczny skandal z praniem pieniędzy Wiaczesława Płatona (w jego sprawie występowała zresztą Fundacja Otwarty Dialog). Skoro z nagięciem zwyczaju międzynarodowego Płaton trafił do mołdawskiego aresztu, równie łatwo władze w Kiszyniowie mogły zdobyć kompromat na Kozłowską. Problem w tym, że nie zdobył nic. Poza krążącymi w sieci fejkami takimi jak kopia jej "rosyjskiego” paszportu i sfabrykowane pismo z prokuratury ukraińskiej podpisane przez Witalija Kaśko (on sam w rozmowie z DGP zaprzeczył, by miał z nim cokolwiek wspólnego. Oba dokumenty publikujemyobok).
Reklama
Sytuacja ze zbieraniem danych na Kozłowską podobnie wygląda zresztą w Polsce. Na listę osób objętych zakazem wjazdu do strefy Schengen wprowadzono ją latem 2018 r. Od tego czasu nie postawiono jej żadnego zarzutu. Ani o rzekome szpiegostwo, ani pranie brudnych pieniędzy. W tym czasie szefowa FOD zdążyła jednak w sądzie administracyjnym podważyć jakość materiałów ABW, na podstawie których trafiła do Systemu Informacji Schengen (SIS), a w ramach belgijskiej procedury ubiegania się o status rezydenta doprowadzić do skreślenia swojego nazwiska z tego spisu.
Reklama
TVP Info tu też ma jednak swoje argumenty. Otóż okazuje się, że w służbach belgijskich trwa właśnie audyt, bo są one zinfiltrowane przez wywiad rosyjski. To wszystko prawda. W 2019 r. ujawniono skandal szpiegowski z ich udziałem. Nie zmieniło to jednak tego, że służby te nadal zajmują się ochroną kontrwywiadowczą kwatery głównej NATO. Zresztą w przypadku Polski też ujawniono fakty kompromitujące służby specjalne. Choćby to, że były wiceszef Agencji Wywiadu jest podejrzany o pedofilię, a oficer ABW w Szczecinie sprowadzał do siedziby agencji prostytutki. Nie jest to jednak jeszcze dowód na to, że wywiad i kontrwywiad są w zapaści.
Nie to jest jednak najważniejsze. W sprawie Kozłowskiej kluczowy jest fakt, że po dwóch latach od wywołania awantury wokół niej i doprowadzenia do jej śmierci cywilnej w Polsce nie ma na nią nic konkretnego. TVP Info przekonuje, że "bronimy Kozłowskiej”. Nie o żadną obronę tu jednak chodzi, tylko o racjonalną ocenę, co Polska właściwie na nią ma? To, że FOD wspierała i zarabiała na szemranym kazachskim oligarsze Muchtarze Ablazowie czy współpracowała z przedstawicielami mołdawskich elit politycznych i biznesowych, to za mało, by nazywać kogoś szpiegiem lub zarzucać mu pranie brudnych pieniędzy. Przynajmniej w państwie demokratycznym.
"Polscy obrońcy Kozłowskiej przedstawiają zamknięcie dochodzenia przeciwko niej w Mołdawii jako kolejny dowód na bezpodstawność działań podjętych również przez polskie władze” – czytamy na stronie TVP Info. I dalej: "Stawiane Kozłowskiej przez poprzednie władze Mołdawii zarzuty, jak też wcześniejszy raport komisji w parlamencie mołdawskim na temat FOD, polscy i zachodni obrońcy Kozłowskiej nazywali nieobiektywnymi i upolitycznionymi”. Tu również – nie o to chodzi. Problemem nie jest upolitycznienie i brak obiektywizmu. Nie oczekujemy tego ani od polskich, ani od mołdawskich władz. Jeśli chce się kogoś zatopić kompromatem, najpierw trzeba go po prostu znaleźć. Jak do tej pory na Kozłowską nie ma nic konkretnego. Ani w Polsce, ani w Belgii, ani na Ukrainie, ani tym bardziej w Mołdawii.
fot. materiały prasowe (2)