Zakładając nawet, że Mirosław Drzewiecki mówi czystą prawdę o swojej roli w całym procesie dotyczącym ustawy o grach, czyli, że „nie forsował rozwiązań w interesie branży hazardowej” i nie był „załatwiaczem”, nie był też źródłem przecieku, a fanatyczny Mariusz Kamiński nie posiada na żadną ze swych tez oskarżających Drzewieckiego cienia dowodu – i tak obraz całej sprawy rysuje się niezbyt świetlany.

Reklama

Ludzki błąd

Dlaczego? Były minister sportu z pełnym przekonaniem opowiadał posłom o całej sekwencji zdarzeń, w której nie mógł dopatrzeć się śladu afery. I tak jak Zbigniew Chlebowski ubolewał jedynie nad mało eleganckim językiem swoich podsłuchiwanych rozmów telefonicznych, tak Drzewiecki z kwaśną miną tłumaczył zasadniczy wątek całej sprawy – podpisane przez siebie pismo z 30 czerwca, w którym resort wycofuje się z dopłat do gier. Jak tłumaczył? Po prostu „ludzkim, urzędniczym błędem”.

Błędem naprawianym dopiero ponad dwa miesiące później, kiedy cała afera już wykipiała. Bo dopiero w początkach września resort sportu z racji, jak twierdzi Drzewiecki „prac nad budżetem na 2010 rok”, wysłał pismo korygujące poprzednie stanowisko.

Reklama

Na czym polegał ten „ludzki błąd”? Polecenie ministra sportu gdzieś się między nim, jego dyrektor generalną, Moniką Rolnik, a dyrektorem departamentu prawno-kontrolnego Rafałem Wosikiem – wykoślawiło. I w efekcie powstał tekst, który nigdy – podobno - powstać nie miał. Czy ktokolwiek poniósł konsekwencje tego błędu? O tym minister nie mówił nic. Dlaczego aż dwa miesiące zabrało resortowi skorygowanie stanowiska? Dlaczego dopiero wizja zmniejszonych finansów na sport w roku 2010 skłoniła ministra do powrotu do koncepcji dopłat?

Minister nie przeczytał

A może to nie był zasadniczy powód? Może najważniejsze było dla zmiany stanowiska Drzewieckiego spotkanie z premierem 19 sierpnia i trudna zapewne rozmowa o całości postępowania legislacyjnego w związku z ustawą o grach? Bo przecież nikt chyba nie ma wątpliwości, że spotkanie z premierem było klasycznym „wezwaniem na dywanik”, po tym, jak Donald Tusk nasłuchał się o swoich współpracownikach od szefa CBA Mariusza Kamińskiego.

Reklama

Czytaj dalej >>>



Minister Drzewiecki twierdzi, że nie wczytał się w pismo, które sam podpisał i wydaje się nie widzieć w tym niczego nadzwyczajnego. Może by można to zrozumieć, gdyby rzecz dotyczyła zamówienia świeżych owoców, albo dodatkowej limuzyny. Pojawiają się więc w tym miejscu zasadnicze wątpliwości:

- finansowanie Narodowego Centrum Sportu i wszelkie inwestycje na Euro 2012, to najważniejsze, kluczowe kwestie dla resortu sportu. A wycofanie się z dopłat, to zasadnicza zmiana stanowiska. Co sądzić o ministrze, który takie pismo podpisuje bez czytania?

- miedzy pismem wycofującym się z dopłat, a kolejnym, w którym wraca do pomysłu, minęły dwa miesiące. Jeśli jak twierdzi Drzewiecki pierwsze pismo było błędem, to dlaczego jego naprawienie zabrało aż tyle czasu?

- a jeśli powodem zmiany stanowiska było nic innego niż ograniczenia budżetowe i fakt, że resort otrzymał mniej pieniędzy, to dlaczego minister nazywa pismo z 30 czerwca „błędem”? Przecież wtedy propozycje cięć budżetowych Rostowskiego nie były jeszcze rozesłane do resortów?

- i sprawa ostatnia: dlaczego minister, którego podwładni popełniają tak poważne błędy, nie wyciągnął wobec nich żadnych konsekwencji? Może ich wina nie była tak oczywista?

Zieleń minionych pól

Jeśli do tych wątpliwości dodać wyjaśnienia ministra dotyczące jego towarzyskich stosunków z Ryszardem Sobiesiakiem o „wspólnej pasji do golfa” i piciu kawy u Drzewieckiego w Łodzi, to nie można nad tymi zeznaniami przejść po prostu do porządku dziennego bez narażenia się na zarzut naiwności lub utraty ostrości widzenia. Ogólne wrażenie, było jak powiedział po cichu jeden z kolegów ministra po posiedzeniu komisji, nieprzekonujące. To wcale nie znaczy, że komukolwiek: czy posłom z komisji, czy też prokuratorowi, uda się udowodnić ministrowi, że stosował nielegalny lobbing. Że znajdzie się choć jeden dowód na osobiste zaangażowanie Drzewieckiego w pomoc branży hazardowej.

Pozostaje jednak obraz całości: kilka wątków, z których składa się pewna historia. Zagmatwana, mało przejrzysta, nieprzyjemna. Tak bardzo odległa od kojącej zieleni pól golfowych…