Dziwnie modernizuje się nasz kraj. Kto tylko ma jakąś władzę i jakąś ideę, zaraz pisze ustawę. Ustawę, a jakże, nowoczesną, na dobrych, zachodnich wzorcach opartą. I tak ściągamy, bez ładu i składu – tu konserwatywnie, tam liberalnie, tam wreszcie postępowo, że aż w głowie się kręci. Do tej ostatniej kategorii należy procedowany obecnie projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z 2005 r., jeszcze bardziej przybliżający ją do niemieckiego wzorca.

Reklama

Nowelizacja ma wprowadzić zakaz bicia dzieci oraz naruszania ich godności, nakłada na wszystkich obywateli prawny obowiązek informowania władz o przypadkach przemocy, której są świadkami, podnosi przemoc domową do rangi przestępstwa ściganego z urzędu, zaś pracowników socjalnych wyposaża w zastrzeżoną obecnie dla policji i kuratorów sądowych władzę natychmiastowego odebrania dziecka z niebezpiecznego dla niego środowiska domowego, bez nakazu sądowego.

Nie tylko kontrowersje

W projekcie jest jeszcze wiele innych, niekontrowersyjnych i chwalebnych zapisów, wszak to nie one wywołały burzę i gwałtowne protesty, w niespotykany dotąd sposób łączące dziś liberałów z Kościołem i konserwatystami.

Reklama

Jak wiele złych ustaw, poselsko-rządowy projekt, popierany również przez SLD, zrodził się z entuzjazmu takich, co to zło chcieliby żelazem wypalać. Wszak nikt nie śmie zaprzeczyć, że nigdy dość stanowczości w walce z przemocą. Poza tym cywilizowany człowiek nie bije dzieci i nie boi się zakazu czegoś, czego nie robi, czyż nie? Na takim to moralnym szantażu opiera się działanie prawodawcy tworzącego surowe, policyjne prawo. Przemoc nich się (prawną) przemocą odciska! Oto logika proponowanych nam zmian. Odpowiedzią na „kulturę przemocy” w społeczeństwie ma być „kultura” policyjnego nadzoru i obywatelskiej czujności, a więc przemocy państwowej i społecznej. Władza i społeczeństwo zawrą niewzruszony sojusz, by odciąć rękę podniesioną na kobietę i dziecko. Rodzi się nowy człowiek – uświadomiony społecznie, postępowy i czujny. Kto śmie być przeciw? Tak, tak - nowa ustawa pachnie bolszewizmem.

Domowe brudy

Skutki wprowadzenia wspomnianych zmian mogą być groźne dla morale społecznego i autorytetu państwa. Znowelizowana ustawa uczyni większość z nas przestępcami, a nasze życie domowe zamieni w przestrzeń relacji prawnych, podlegających nadzorowi organów państwa. Nie będziemy już prać brudów we własnych domach – nasze krzyki, poszturchiwania, wyzwiska przestaną być sprawą prywatną, uzyskując rangę ściganych przez prawo występków. Również jako mimowolni świadkowie kłótni sąsiadów, podczas której doszłoby do naruszenia godności dziecka bądź jakichkolwiek rękoczynów między rodzicami, staniemy się winowajcami, gdy nie zawiadomimy o nich policji.

Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



Zapewne dzieci, które czasem, gdy stają się okrutne i agresywne, dostają od rodziców kuksańca, nie będą ich doprowadzać do ostateczności groźbami zadenuncjowania na policji (chociaż, kto wie...), a bite żony nie będą śród łez przywoływać artykułów ustawy, niemniej jednak samo zaciążenie nad zwykłym życiem domowym aury występku stanie się czymś degradującym i poniżającym. W państwie policyjnym, gdzie w życie prywatne wkroczyć może, w roli mentora i autorytetu, funkcjonariusz publiczny, wszyscy żyją z podłym uczuciem, że w każdej chwili mogą stać się nikim, zerem zgiętym wpół w obliczu interweniującego „pana władzy”, jak to w PRL przymilnie i tchórzliwie zwracano się do policji. Czy chcemy tego?

Guzik z majestatu

Oczywiście, aż tak źle nie będzie. Przecież nie zmienimy się z dnia na dzień – dojmującym rysem funkcjonowania represyjnych zapisów nowelizowanej ustawy będzie ich martwota, czyli ignorowanie przez społeczeństwo. Jednak każda kolejna porcja martwego prawa to kolejny obdarty guzik z majestatu państwa, kolejny przyczynek do utraty autorytetu przez władze publiczne. Co gorsza, takie martwe prawo czasami potrafi się ocknąć. Ni z tego, ni z owego, nieczynne, nieskuteczne przepisy, nagle mogą zostać nader gorliwie zastosowane, i to niekoniecznie w przypadkach, z powodu których zostały wprowadzone, lecz zupełnie przypadkowo, w odniesieniu do niewinnych osób. Proszę sobie wyobrazić, że gdzieś, na ulicy, dwunastoletni syn powie do ojca, człowieka dobrego i łagodnego, „jesteś żałosny – żałuję, że mam takiego ojca”, a ten zamiast powiedzieć, jak to zalecają państwo od doradztwa wychowawczego, czegoś w rodzaju „sprawiłeś mi ból – tak się nie mówi do ojca”, zapomni o ustawie i po prostu uderzy swego syna. No i (fantazjujemy dalej), jakiś inny pan, który był świadkiem sceny, spełni swój obywatelski obowiązek i zadzwoni na policję. Przyjeżdża służbista, spisuje protokół i uruchamia koszmarny ciąg zdarzeń, w którym nieszczęsny ojciec stanie się wyrzutkiem. Nie twierdzę, że tak będzie często, ale prawie na pewno coś podobnego się zdarzy. Świadomość ta oznacza poniżającą presję. Odczuwać ją będą przyzwoici ludzie, którzy czasem kłócą się ze swoimi współmałżonkami i dziećmi, czemu okazjonalnie towarzyszy jakiś gwałtowny ruch czy uderzenie. Nie będą jej zaś odczuwać dranie, katujący dzień w dzień swoje żony i dzieci, znęcający się na rodzinie z zimną krwią. Na złych ludziach nowa ustawa nie zrobi żadnego wrażenia – zwykłym i dobrym ludziom wyrządzi zaś moralną krzywdę, stawiając ich w pozycji wiecznych winowajców, skazując na wyrzuty sumienia i poniżające sytuacje. Źli otrzymają wymarzony temat do donosów, a dobrzy będą cierpieć wstyd, że gdy poddając się uczuciu krzywdy i poniżenia – częściej wyzwalającemu akty przemocy niż nienawiść i furia – to nie dość, że stracili panowanie nad sobą, lecz w dodatku złamali prawo.

Autor jest filozofem, etykiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego