"Zgodnie z konstytucją nie ma pan prawa do negocjacji na takich szczytach" - upierała się Olejnik, powołując się na konstytucjonalistów. Kwaśniewski twierdził, że ma prawo nie tylko jeździć, ale i negocjować. "Na każdy szczyt jest zaproszenie od głów państwa i głów rządów" - przypominał, odwołując się do przykładów Finlandii i Francji, których delegacjom przewodniczy zwykle prezydent. "Każdy ma nieco inną konstytucję".

Reklama

Co mówi polska konstytucja? Próżno szukać w niej precyzyjnej odpowiedzi. To prawda - polityka zagraniczna to uprawnienie rządu. Ale też prezydent "reprezentuje państwo na zewnątrz" oraz "stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa". A co mówi praktyka? I ona nie jest jednoznaczna. Kwaśniewski, choć upierał się, że ma prawo jeździć, przeważnie nie protestował, gdy na czele delegacji na szczyty udawał się premier Miller, a później Belka. Ale z kolei pisowskie rządy na ogól ustępowały pierwszeństwa swojemu prezydentowi.

Tyle że dziś ten proceduralny problem to zarzewie kolejnej politycznej wojny. Obecny prezydent widzi politykę międzynarodową jako główną drogę do wyborczego sukcesu, a obecny premier to jego potencjalny prezydencki rywal, który też rozumie, że w oczach Polaków mężem stanu zostaje się podczas zagranicznych wojaży. Nie twierdźmy zresztą, że obaj kierują się, jak przy okazji innych zatargów, wyłącznie cyniczną rachubą lub urażoną dumą. Lech Kaczyński jest szczególnie zaangażowany w tematykę gruzińską. A Donald Tusk ma prawo prezentować na forum europejskim własną wizję stosunków Polski z Rosją, bo za nią na co dzień odpowiada.

Nie ma więc winnych, może poza Kwaśniewskim. który pisał kiedyś tę konstytucję? Tyle że Polska nie może prowadzić dwóch polityk zagranicznych równocześnie, a każdy taki zatarg zbliża nas do granic takiej schizofrenii. Przy okazji sporu o tarczę antyrakietową widzieliśmy, jak Amerykanie zaczynali zręcznie rozgrywać spór między prezydentem i premierem. Skończyło się pomyślnie, ale nie zawsze tak musi być. Apel do polityków o samoograniczenie się nie ma - zdawałoby się - sensu. A jednak ktoś musi się opamiętać. Nawet za cenę poświęcenia doraźnego interesu, bo inaczej stracimy wszyscy, a zyski tego czy innego polityka też okażą się iluzją.

Reklama