Wprawdzie informacje operacyjne o zagrożeniach terrorystycznych mają wpływać do centrum ze wszystkich służb zainteresowanych bezpieczeństwem kraju, ale prawdziwym ich władcą i dysponentem będzie szef ABW. To w jego urzędzie będzie mieścić się cała logistyka. To jego ludzie będą ostatecznie przetwarzać otrzymane informacje i tworzyć z nich syntezę. On sam zaś ma przedstawiać ją premierowi, a następnie przedkładać na forum centrum decyzje premiera. Naturalną koleją rzeczy on stanie się rzeczywistym szefem tego ośrodka.

Reklama

Nie chodzi nawet o imienne zastrzeżenia do obecnego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Każdy szef służb ma skłonność do tego, aby jego jednostka brała górę nad innymi. Twórcy tego pomysłu zakładają w swej naiwności, że szefowie służb będą ze sobą harmonijnie współpracować na bieżąco. Tymczasem częste są przypadki, gdy różne piony w tych samych służbach już nie tylko rywalizują, ale po prostu żrą się ze sobą. Tak dzieje się od dziesiątków lat w naszych służbach specjalnych, gdzie wywiad z kontrwywiadem żyją jak pies z kotem. Znam przypadki, kiedy ABW podkradała poważne sprawy policji, by to sobie przypisać zasługi.

Szef ABW jest zbyt nisko w hierarchii, żeby mógł wydawać polecenia np. ministrowi obrony narodowej, który decyduje o pracy wojskowych służb specjalnych. Centrum powinien więc dowodzić mianowany przez premiera jego pełnomocnik mający w tych sprawach uprawnienia szefa rządu. W strukturach wielu instytucji pozostają nadal samodzielne komórki do walki z terroryzmem. Ich zadania dublują się z celami centrum, co grozi stałym bałaganem.