Bezpośrednim powodem ekskomuniki było wyświęcenie tych czterech biskupów w 1988 r. przez abp. Marcela Lefebvre'a bez upoważnienia papieskiego. Akt ten był końcowym momentem głębokiego sporu co do koncepcji Kościoła. Lefebryści m.in. kwestionowali postanowienia Soboru Watkańskiego II, nie zgadzali się na odprawianie Mszy według nowej liturgii, kwestionowali potrzebę dialogu ekumenicznego i międzyeligijnego.

Reklama

Zdjęcie ekskomuniki jest na pewno dobrą wiadomością dla katolików, otwiera bowiem drogę do przezwyciężenia ostatniej schizmy w Kościele. Członkowie bractwa uznali bowiem nauczanie Kościoła i w pełni wrócili na jego łono.

I w tym momencie można mieć wątpliwości. Czy rzeczywiście lefebryści w pełni zaakceptowali współczesne nauczanie Kościoła, czy też będą nadal starali się realizować swoją wizję kataolicyzmu, tyle, że teraz już jako jego pełnoprawni członkowie? Co prawda zdjęcie schizmy poprzedziły wieloletnie rozmowy, a akt ten nastąpił na prośbę obecnego przełożonego Bractwa bp Bernarda Fellaya, który zadeklarował: "akceptujemy jego [Kościoła] nauczanie w synowskim duchu" - ale jednocześnie w liście do członków wspólnoty mówił o "pewnych zastrzeżeniach" i "trwaniu przy linii abp Mercela Lefebvre'a". A przełożony Bractwa w Polsce ks. Karol Stehlin mówi wprost, że lefebryzm z jego powrotem do tradycji i konieczności rewizji Soboru II ma być sposobem na przezwyciężenie kryzysu, w jakim znalazł się dziejszy Kościół. Szkoda, że nie dostrzega, że właśnie lefebryści byli jednym z elementów tego krzysysu.