W piątek 20 lutego „Fakt”, cytując premiera, doniósł na pierwszej stronie jako główną informację dnia: „Rząd spłaci nasze kredyty”. Rankiem tego samego dnia szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski mówił w radiowej „Trójce”, że wejście ustawy w życie „to kwestia kilku najbliższych tygodni”, a pomoc obejmie „ludzi, którzy zaciągnęli kredyt hipoteczny na mieszkanie o powierzchni na przykład 70 mkw., a jedno z nich traci pracę lub traci dochody”. Kilka tygodni minęło z nawiązką. Po drodze okazało się, że to nie będzie pomoc, ale pożyczka. Jeszcze 6 maja minister Michał Boni mówił jednak, że rząd właśnie dziś zajmie się tym projektem. Ale wczoraj punkt o ustawie mającej zapewnić pomoc w spłacie kredytów hipotecznych spadł z porządku obrad Rady Ministrów. Przy okazji dowiedzieliśmy się kolejnego szczegółu – że warunkiem jej udzielenia będzie utrata pracy przez oboje małżonków. I że wszystko jeszcze potrwa. A minister pracy Jolanta Fedak tłumaczyła: „To naprawdę skomplikowana ustawa finansowa i nie pisze się jej na kolanie”.

Reklama

Trudno się z tym nie zgodzić. Trudno mieć pretensję, że ministrowie, w tym minister finansów, wskazują na pułapki, możliwe nadużycia i liczą koszty. To trzeba zrobić porządnie. Ale trudno też zrozumieć takie bezkarne rozbudzanie ludzkich nadziei. Dlaczego poważny rząd tak łatwo rzuca słowa i tak rakiem się z nich wycofuje? Podtapiają w tej przesadnej już na początku obietnicy swoją wiarygodność szef rządu, ministrowie, sejmowi politycy PO. Jeśli to wszystko nie jest populizmem, to co nim jest?