Dzisiaj możemy odetchnąć z ulgą. Tych osiem dziesiątych wzrostu PKB w pierwszym kwartale to naprawdę bardzo, bardzo przyzwoity wynik, a na tle słabnących gospodarek innych krajów – rezultat po prostu świetny.

Reklama

Jedyna z jego większych wad polega na tym, że pojawił na tydzień przed wyborami, w samym finale kampanii wyborczej, będzie więc – już jest! – wykorzystywany przez polityków we wszystkie możliwe strony, od euforycznej radości po podkreślanie wątpliwości i komponowanie absolutnie czarnego obrazu najbliższych miesięcy.

Jak więc czytać te dane bez doraźnych emocji? Co oznacza owych osiem dziesiątych procenta? Po pierwsze – polska gospodarka uniknęła szoku, jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało, ale trzeba powtórzyć: jej fundamenty okazały się silne. Owszem, poziom wzrostu nam stopniał i to w sposób znaczący. Ale z drugiej strony uniknęliśmy ostrego zjazdu w dół, który najmocniej dotknął państwa bałtyckie czy takie kraje, jak Irlandia i Wielka Brytania. Słowem, gospodarka nam hamuje – zresztą trudno sobie wyobrazić inną sytuację w warunkach ogólnoświatowego kryzysu – ale się nie rozsypuje, co na przykład stało się koszmarnym doświadczeniem Bałtów.

Co zatem nas czeka? Prognozowanie jest dzisiaj niesłychanie trudnym zajęciem, przypomnę tylko, że zapowiedzi dotyczące pierwszego kwartału wędrowały mniej więcej od minus dwóch procent do plus półtora. Ale spróbujmy.

Ekonomiści w zasadzie nie mają wątpliwości, że dane za kolejne dwa kwartały będą słabsze. Słabsze – jednak najprawdopodobniej nie recesyjne. To są i będą niesłychanie trudne miesiące, które mogą przynieść wzrost najbardziej dotkliwego zjawiska związanego z kryzysem, czyli bezrobocia. Może nie sięgnie ono 16 proc., jak prognozują pesymiści, ale trwałej poprawy na rynku pracy niestety szybko nie ma co się spodziewać. W kolejnych miesiącach może być lepiej, między innymi dlatego, że z gospodarczego letargu powinna zacząć wybudzać się Unia Europejska, a to na polską gospodarkę może wpłynąć tylko w jeden sposób: pozytywnie. W końcowym rozrachunku rok powinniśmy skończyć na być może minimalnym, ale jednak plusie. Jako jedni z nielicznych w całej Europie.

Reklama

Nie znaczy to jednak, że rząd może dać sobie spokój i spokojnie poczekać, aż gospodarka dostanie europejskie wsparcie i sama się naprawi. Nie naprawi się bez wdrożenia w końcu – a ile można na to czekać – całkiem sensownych pakietów stymulujących. Nie naprawi się inwestycji w infrastrukturę, które mogą być jednym z koni pociągowych wychodzenia z kryzysu. Nie naprawi się w końcu bez wykorzystania dotacji europejskich do spodu, do ostatniego eurocenta. Jeśli to wszystko się nie uda, osiem dziesiątych dzisiejszego wzrostu może szybko okazać się miłym wspomnieniem dotyczącym coraz bardziej oddalającej się przeszłości.