Robert Mazurek, Piotr Zaremba: Krajowa Rada Narodowa, pierwszy organ komunistycznej władzy, powstała w noc sylwestrową z roku 43. na 44. w pewnym warszawskim mieszkaniu. Komuniści lubili łączyć politykowanie z zabawą.
Jerzy Eisler: Byli w konspiracji, więc myśleli, że w tę noc Niemcy będą mniej czujni. Ale mimo wszystko Bolesław Bierut, zanim został przewodniczącym KRN, panicznie bał się pójść na tego sylwestra.

Nie umiał tańczyć?
Umiał. A w dodatku to nie była impreza taneczna - kilkunastu panów, żadnych kobiet, w sumie specyficzny sylwester. Po wojnie Bierut jako szef partii i państwa prowadził co roku sylwestrowe bale. Przodownicy pracy, mistrzowie sportu, artyści ocierali się o najwyższą władzę. Najbardziej lubił te bale jednak nie Bierut, a Władysław Gomułka. Jako pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie opuścił przez trzynaście lat żadnego.

A nie wyglądał na wesołka.
Ale w ten dzień odprężał się, obtańcowywał kobiety, wypijał nawet parę kieliszków wódki, co jak na niego było pijaństwem. I stawał się ludzki. Na co dzień strach było do niego podchodzić. A podczas sylwestra gawędził, był miły. Tańczył też kolejny "pierwszy", czyli Gierek. To się skończyło dopiero za Jaruzelskiego.

Generał był bardziej ponury od Gomułki.
Powód był inny. Bierut, Gomułka i Gierek byli w stanie sprowadzić uczonych, literatów, aktorów. A Jaruzelski - nie. Był stan wojenny, władzę bojkotowano. Generał wprawdzie uwielbiał środowiska artystyczne, ale pląsy z łódzkimi prządkami to już nie było to.

Stalin biesiadował w towarzystwie członków Biura Politycznego, których sprowadzał do siebie i regularnie upijał. W Polsce był "dwór czerwonego cara"?
Był, ale nie składał się z członków Biura Politycznego, w każdym razie nie wszystkich. Pierwsi sekretarze mieli własne kółka towarzyskie. Na przykład premier Józef Cyrankiewicz był w okresie Gomułki, wbrew temu, co się mówi, ważną postacią. Prowadził za Gomułkę posiedzenia Biura Politycznego. Ale panowie nie spędzali ze sobą czasu wolnego. O czym mógł rozmawiać ślusarz Gomułka z absolwentem prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego Cyrankiewiczem? Mieli uprawiać konwersację, opowiadać sobie dowcipy? Później było podobnie. Jaruzelski uwielbiał spędzać czas z Jerzym Urbanem, Mieczysławem Rakowskim, Wiesławem Górnickim. Można o tych ludziach powiedzieć wszystko, ale nie to, że są niedouczonymi prostakami. A na pewno nie siadał do wspólnego stołu z brygadzistą Albinem Siwakiem, chociaż razem zasiadali w Biurze Politycznym.

Spotykali się w święta?
Józef Tejchma, członek Biura Politycznego w latach 70., wspomina Wigilię u siebie w domu. I z pewną zadumą stwierdza: "Pomyśleć, że mógłbym być na ich Wigilii w Łańsku!" Tam świętowało Biuro Polityczne.

A więc jednak biesiada jak u Stalina?
W tym akurat przypadku - tak. Choć Tejchma się wymówił rodziną. Wigilia Biura Politycznego - brzmi to jak z Mrożka.

Albo jak z filmu "Rozmowy kontrolowane". Oni też biesiadowali i śpiewali "Podmoskownyje wieczera" zamiast kolęd?
Tego nie wiemy. Ale Tejchma wspomina, że oni tam w Wigilię jedli bigos! Nie był to chyba bigos wegetariański, czyli kapusta ze śliwkami.

Byli tak odklejeni od polskiej tradycji? Niemożliwe. Nie dzielili się opłatkiem?
W czasach Gierka na posiedzeniu Biura Politycznego wybuchł spór, kto dłużej służył do mszy jako ministrant. Bo że ministrantami byli wszyscy, to oczywiste. Ale potem się odkleili. Dam inny przykład. 25 grudnia 1970 roku na 16.00 zwołano posiedzenie Biura Politycznego.

Może nie było innego wyboru? To był czas krwawo stłumionych rozruchów na Wybrzeżu.
Cztery dni po opanowaniu sytuacji? Po prostu Boże Narodzenie im nie przeszkadzało.

Dwór, nie dwór - czy ci ludzie żyli w przepychu?
Przepych to przesada. Ale pamiętajmy: na początku w Polsce była straszna bieda. W 1945 roku cała orkiestra symfoniczna Polskiego Radia podarowała swojemu dyrygentowi Witoldowi Rowickiemu w prezencie parę butów. Więc dwupokojowe mieszkanie w Alei Przyjaciół przydzielone partyjnemu działaczowi to był luksus. Ta względność utrzymała się do końca PRL.

Partyjny bonzo był w Polsce komunistycznej symbolem kariery. Chyba materialnej też?
Zenon Kliszko, osoba numer dwa w latach 60., za Gomułki, gdy jechał do Paryża, to w hotelu prał koszulę non iron w umywalce. Ale oszczędzał na dietach. Jego dieta w dolarach była równowartością dwu-, trzymiesięcznych zarobków przeciętnego Polaka.

Bo - przypomnijmy - to młodszym czytelnikom, dolar na czarnym rynku osiągał zawrotne ceny.
Gomułka grzmiał kiedyś, że jest rzeczą niedopuszczalną, aby radca handlowy w ambasadzie zarabiał więcej niż członek Biura Politycznego. Ta pensja radcy wynosiła 800-1000 dolarów. A jeszcze w latach 80. za 6 tysięcy dolarów można było kupić mieszkanie w Warszawie.

Opłacało się więc być dyplomatą, a nie członkiem kierownictwa PZPR.
No właśnie, i tu kolejny paradoks. Upadłych dygnitarzy zsyłano często na placówki dyplomatyczne. Utrwaliły to polskie filmy: choćby w "Alternatywy 4" towarzysz Winnicki grany przez Gajosa kończy jako dyplomata. W Londynie ambasadorem był najpierw Jerzy Morawski, ambitny sekretarz KC z czasów Gomuki, potem Artur Starewicz, sekretarz KC na przełomie Gomułki i Gierka. Im się powodziło materialnie dużo lepiej niż ich kolegom na samej górze w Polsce.

Więc gdzie tu zsyłka?
Pozbawiono ich tego, co ich kręciło najbardziej: władzy. To narkotyk, afrodyzjak.

Scena z Kliszką piorącym koszulę w zlewie jest wzruszająca. Ale nawet Kazik Staszewski w piosence o budowniczych socjalizmu, napisanej przez swego ojca, opisuje dygnitarza, który sięga do lodówki po whisky.
To prawda, tyle że oni często dostawali drogie trunki czy wystawne obiady służbowo, z przydziału. Cyrankiewicz nawet przemawiając w Sejmie, popijał tonik Schwepsa. Dziś można go kupić w każdych delikatesach, w Polsce lat 60. był symbolem niewiarygodnego komfortu. Tylko musiał się z tym ukrywać przed Gomułką.

Gomułka był taki groźny?
Złośliwy, wręcz upierdliwy. Z tego punktu widzenia Bierut, skądinąd zbrodniarz, był bardziej ludzki. Włodzimierz Sokorski, wtedy minister kultury, został kiedyś wezwany do Bieruta. Jest już w gmach KC, idzie na miękkich nogach i myśli, co mogło się pierwszemu sekretarzowi nie spodobać. Wkracza do gabinetu. Bierut wstaje. "Towarzyszu Tomaszu (pseudonim partyjny Bieruta), nie wiecie, jak was w tym domu nazywają?" - zagaduje Sokorski. "No jak?" - słodziutko dopytuje Bierut. "Bolek jebaka" - pada odpowiedź. Bierut się rozpromienia: "No wiecie, może trochę przesadzają. Do Gomułki nikt by tak nie powiedział. I nie miałby odwagi, i nie było czego w tej akurat dziedzinie chwalić".

Ryszard Bugaj do dziś broni Gomułki jako człowieka uczciwego. Bo zbeształ swoich współpracowników, że kupili mu krawat za 200 złotych, a w pedecie można dostać krawat na gumce za 10 złotych.
Jest i inna historia. Cyrankiewicz siedzi w ośrodku rządowym w Łańsku, przed nim kawior, łosoś, francuski koniak. Szykuje się na miły wieczór, ale oficer dyżurny melduje: przyjechał towarzysz Gomułka. Więc kawior i koniak znikają, na stół wjeżdżają dżem, kaszanka, biały ser i kawa zbożowa. A mogło być tak przyjemnie...

Imponujący ascetyzm!
Nie tylko w tej dziedzinie. Gdy prominentni działacze zmieniali sobie żony na młodsze, najgorszym był dla nich moment spotkania z Gomułką. A musieli je przedstawiać. Towarzysz Gomułka przeżył z towarzyszką Zofią całe życie. I potrafił wybuchnąć.

Ale bogaceniu się wysokich działaczy partyjnych nie zapobiegł.
To prawda, chociaż najbardziej wzbogacili się oni dopiero za Gierka. W 1976 roku sekretarz komitetu wojewódzkiego zarabiał 17 tysięcy złotych. Ówczesna średnia krajowa to 5 tysięcy. Stypendium doktoranckie - 3 tysiące. Ale operator dźwigu na budowie Huty Katowice potrafił zarobić i 20 tysięcy. Tylko że on kupował wszystko sam. A sekretarze mieli służbowe mieszkania, służbowe samochody, no i służbową kawę, słodycze... Więc te 17 tysięcy trudno im było nawet wydać. Mogli wysyłać za granicę dzieci.

Za którą granicę?
Różnie. W lutym 1968 roku wysłano ośmioro dzieci dygnitarzy średniego szczebla na studia na... Kubę. Większość miała studiować, to jeszcze ciekawsze, leśnictwo tropikalne, bardzo przydatne w Polsce. Było to oczywiste fundowanie kilkuletnich wakacji. Po Marcu ’68 część z nich wycofano, bo ich rodzice mieli niesłuszne "syjonistyczne" pochodzenie.

Syn wiceministra leśnictwa opowiadał jednemu z nas, że kiedy przyszedł w 1952 roku do szkoły w dżinsach, koledzy patrzyli na niego jak na kosmitę. Nie wiedzieli, co to jest.
To samo dotyczyło bananów czy pomarańczy. Stąd, gdy w 1968 roku chciano uderzyć w komandosów, z których część pochodziła z nomenklaturowych rodzin, propaganda partyjna nazywała ich bananową młodzieżą. Ale warto podkreślić, że to w czasach stalinowskich aparat władzy był bogatszy od całej reszty społeczeństwa. Już w latach 70. artysta, który wyjechał za granicę, mógł zarobić więcej niż sekretarz KC. Tyle że było powszechne poczucie, że działaczom partyjnym niekoniecznie się to należy. Z drugiej strony, gdy tracili stanowiska, tracili też wiele przywilejów. Na przykład rządowy telefon, prawo rozbijania się samochodem po pijanemu.

A mogli stracić wszystko?
W Polsce jednak nie. Nawet działacze, którzy popadli w niełaskę, dostawali jakieś niskie stanowiska na otarcie łez. O ambasadorach już mówiłem. Ale na przykład Władysław Bieńkowski, odsunięty po 1948 roku, dostał posadę dyrektora Biblioteki Narodowej.

A na przykład Władysław Wolski, członek KC i minister administracji usunięty w roku 1950, dostał bibliotekę miejską. Teraz w jego ślady poszedł minister w rządzie Pawlaka Michał Strąk.
Nie unicestwiano materialnie nikogo, chyba że ofiary represji w latach 40. i 50. Tyle że w Polsce niewielu partyjnych działaczy padło ofiarą represji: Gomułka, Marian Spychalski. Na przykład rodzinę Józefa Światły, wiceministra bezpieczeństwa, który uciekł w 1953 roku za granicę, rozprowadzono po całym kraju. Dano im nowe tożsamości, pracę, zadbano o nich. Podobno z obawy, że wywiad amerykański przejmie ich albo zamorduje.

Skąd eksplozja ostentacyjnego bogactwa za Gierka?
Aparat chciał wreszcie zacząć konsumować owoce zwycięstwa. Ale wiązało się to też po części z cechami osobistymi przywódcy. Gomułka pracował jak katorżnik, musiał przeczytać każdy dokument. Ile z niego rozumiał - nie wiadomo, ale to on, a nie Cyrankiewicz, kierował tak naprawdę państwem. A Gierek był leniem. Najchętniej by posiedział, obejrzał mecz w telewizji.

Trochę jak Aleksander Kwaśniewski.
W każdym razie jego biurko było czyste, notatki służbowe musiały być krótkie. A Gomułka przedzierał się przez kilkusetstronicowe memoriały.

Służył sprawie rewolucji.
I odpoczywał tylko w sylwestra. No, jeszcze chodził czasem po górach. Gierek wolał miękki fotel. To się przekładało na nastawienie wobec otoczenia. Cyrankiewicz musiał nowego mercedesa ukrywać przed Gomułką. Za Gierka można było już zmieniać samochody. To wtedy zaczęto stawiać 120-metrowe domy po trzy kondygnacje.

???
Mało kto pamięta, że w PRL dom nie mógł mieć więcej niż 120 metrów kwadratowych. Ale omijano ten zakaz, na przykład kolejne piętra niższe niż 2,5 metra uznawano za strychy. Nomenklatura partyjna stawiała je sobie masowo. Wtedy też specjalne rozporządzenie z 1972 roku rozszerzało przywileje, na przykład emerytalne, na członków rodzin. Powstawała dziedziczna szlachta. I to schodziło w dół. Naczelnik miasta i gminy był wszechwładny, bo rozdzielał niedostępne dobra - na przykład talony na traktor. Zaczęli się też lepiej ubierać. O krawatach za 10 złotych nie było już mowy. Po 89. roku komuniści - i ci ze służb, i ci z PZPR - nosili eleganckie garnitury. Żadnych białych skarpetek, fioletowych marynarek - to była domena prywaciarzy.

Stąd, gdy w 1980 roku wybuchła "Solidarność", tyle plotek o niebotycznym bogactwie towarzyszy.
O jachtach prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego i obsługujących go mulatkach - te akurat nieprawdziwe. Krążyła wówczas taka opowieść. Komisja partyjna zaczęła przeglądać wszystkie dobra działaczy. Na przykład wille zbudowane za 5 procent wartości, stojące do dziś na Mokotowie czy Żoliborzu. Nagle pojawia się na posiedzeniu tej komisji nowy pierwszy sekretarz Stanisław Kania i mówi: "Należy wyczyścić, wyjaśnić wszystkie brudy do końca. Tylko pamiętajcie towarzysze, te 9 milionów na mojej książeczce PKO to ja odłożyłem z pensji". Przypomnijmy: w strajkach sierpniowych robotnicy domagali się podwyżki o 2 tysiące. Ale zastrzegam - to tylko czyjaś opowieść, może dowcip.

A opowieści o wyjazdach Stanisławy Gierkowej do Paryża na zakupy, ba, nawet do fryzjera. I ekscesy Andrzeja Jaroszewicza, syna ówczesnego premiera?
Opowieści o żonie Gierka były tylko plotkami. Za to młody Jaroszewicz rzeczywiście rozbijał samochody. Gomułka, gdyby się o czymś takim dowiedział, mógłby nawet zwolnić ojca ze stanowiska. A Gierek patrzył przez palce.

W końcu Jaroszewicz senior jednak stracił stanowisko premiera.
W lutym 1980 roku. Bo na ósmy zjazd zaczęły docierać listy, nawet uchwały organizacji partyjnych z krytyką. Członkowie partii narzekali na nadużycia, marnotrawstwo, także na kolejki. Gierek wyrzucił Jaroszewicza z sań na pożarcie wilkom. Przy okazji pozbył się człowieka bardzo pracowitego, który ogarniał sprawy gospodarcze. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Gierkowi przyszło rządzić na przykład z Cyrankiewiczem.

Te listy i uchwały świadczą o tym, że ci na samej górze wiedzieli, co się dzieje w kraju.
Wiedzieli bardzo wiele. Przede wszystkim z raportów służb specjalnych. Meldunki partyjne - poza takimi szczególnymi momentami jak rok 1980 - były pisane nowomową. Jak wybuchał strajk, tłumaczono, że za mało było w tym zakładzie pracy wychowawczo-propagandowej, pisano o bolączkach. A Służba Bezpieczeństwa informowała rzeczowo: zabrakło smaru, produkcja stoi i robotnicy pracujący na akord tracą pieniądze.

Więc teoretycznie władza miała instrumenty, żeby zmienić państwo.
Niestety, w przypadkach wszystkich meldunków był problem z wnioskami. Organizacje partyjne proponowały więcej szkoleń. A Służba Bezpieczenstwa... ta domagała się zwiększenia agentury. I jedno, i drugie zresztą realizowano.

Ale czy pierwsi sekretarze dostawali na przykład niesfałszowane statystyki?
Myślę, że orientowali się w ogólnej sytuacji. To zależało od osobowości. Rozumiał, co się dzieje Bierut, wiedział Gomułka i w jakiejś mierze Jaruzelski. Gierek nie chciał wiedzieć. Dostawał bólu głowy.

Jaki typ działacza przeważał? Prymitywnego tucznika w garniturze czy człowieka ogładzonego, grzecznego - jak wspomniany już Winnicki z "Alternatywy 4".
Byli bardzo różni. Cyrankiewicz zaraz po wojnie dostał propozycję lektora w polskim radio. Miał piękny głos. Odpowiedział, że coś sobie znajdzie. I znalazł. A obok, w tym samym kierownictwie PZPR, były kompletne prymitywy - jak Hilary Chełchowski.

Mówili do siebie partyjnym żargonem?
Podczas narad politycznych, nawet w najwęszym gronie na pewno. Władysław Matwin, sekretarz KC z czasów Gomułki, spytany o to odpowiedział: "Rozmawialiśmy językiem wstępniaków z <Trybuny Ludu>". Krótko mówiąc, gdy wysyłali milicję na demonstrantów, nie wydawali poleceń: "weźcie chłopaków z Golędzina i dopieprzcie im". Mówili: "klasa robotnicza musi sobie poradzić z kontrrewolucyjnym zagrożeniem". Chociaż nie zawsze. Kiedy wspomniany już Zenon Kliszko przyjechał do Gdańska podczas rozruchów grudniowych 1970 roku, powiedział do generała Antosa: "Trzeba spacyfikować Gdańsk". Antos spytał go, co to znaczy. "No tak, jak w Warszawie podczas powstania, dom po domu" - odpowiedział Kliszko. A był uczestnikiem Powstania Warszawskiego i pozował na subtelnego intelektualistę. Nie tylko zaczytywał się Norwidem, ale i sam próbował pisać wiersze.

A prywatnie, jak do siebie mówili?
Jeśli nie byli ze sobą na ty, zwracali się per wy.

Pewien mój kolega opowiadał, jak do jego rodziców przychodził w latach 70. Stanisław Kania, wtedy ważny członek Biura Politycznego, i narzekał. O kierownictwie PZPR mówił: on.
W "Alternatywy 4" towarzysz Winnicki tłumaczy, dlaczego w rozmowie z sąsiadami mówi sensownie, a na ekranie niedorzecznie. Zbadanie tego zjawiska to zadanie dla psychologów. Chyba mieliśmy do czynienia z rozdwojeniem jaźni.

Wierzyli czy kłamali?
Trochę tak, trochę tak. Pamiętajmy - w latach 70. nastąpiła polonizacja PZPR. Dawnych komunistów internacjonalistów zastąpili chłopscy synowie, którzy szli do partii dla kariery. Ideologia była dla nich mniej ważna. To właśnie oni chwalili się ministrancką przeszłością.

Za Jaruzelskiego partia zmieniła się jeszcze bardziej.
Ale nie aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Jesienią 1988 roku Instytut Filozofii i Socjologii PAN i partyjna Akademii Nauk Społecznych przeprowadziły badania wszystkich sekretarzy komitetów wojewódzkich. 85 procent było za "nieprzekraczaniem fundamentalnych zasad ustroju ukształtowanych w 1948 roku". Czyli za stalinizmu. Prawie 60 procent opowiadało się za metodami rządów typowymi dla państwa totalitarnego.

Może udawali. Rozmawiali z nimi przecież partyjni socjologowie.
W tamtym momencie powinno im już bardziej zależeć na roli Europejczyków i liberałów. To już było po podjęciu rozmów z "Solidarnością".

Sam Jaruzelski odwoływał się do ascetycznej tradycji Gomułki. Krzysztof Janik opowiadał nam, jak generał tępił na przykład picie wśród partyjnych i państwowych funkcjonariuszy.
To prawda, przypominał go też pracowitością. Ale był również podobny do Gierka. Uwielbiał gospodarskie wizyty z całowaniem prządek po rękach. Tyle że Gierek wolał w czasie takich wizyt mówić, a Jaruzelski słuchał. Łatwiej mu też było powstrzymywać zachłanność partyjnego aparatu. Tort do podziału był mniejszy. Nie można już było budować domów, korzystając z wielkich budów socjalizmu. Nastąpił poniekąd powrót do początków. Aparat był dość bogaty, ale na tle reszty społeczeństwa. Były marszałek Sejmu Roman Malinowski i były członek Biura Politycznego Stanisław Ciosek wspominali na pewnej historycznej konferencji, że aby kupić sprzęt do domu, oni też musieli się - w późnych latach 80. - zapisywać: jeden na wannę, drugi na pralkę. Tyle że nie musieli, jak inni Polacy, dyżurować w wielodniowej kolejce pod sklepem. Ciosek powiedział: żyliśmy jak dolna część klasy średniej w zachodniej Europie.

To Jaruzelski wykreował nowe pokolenie - ludzi, którzy stworzyli SLD.
Aleksandra Kwaśniewskiego wymyślił w kierownictwie PZPR Mieczysław Rakowski. Jaruzelski był zrazu nieufny. Ale w końcu zaproponował mu w 1988 roku stanowisko w rządzie Rakowskiego. Miał kierować komitetem społeczno-politycznym Rady Ministrów, być kimś w rodzaju wicepremiera. Tyle że zbliżała się olimpiada w Seulu. Kwaśniewski, który w rządzie Messnera był ministrem do spraw młodzieży i sportu, chciał tam bardzo jechać. Więc dalejże się wykręcać , że nie podoła, że nie ma doświadczenia. W końcu Jaruzelski go obejmuje, a stoją na szczycie schodów Pałacu Namiestnikowskiego, i mówi: towarzyszu Aleksandrze, trzeba się przymierzyć do większej zbroi.

Jerzy Eisler jest profesorem w Instytucie Historii PAN, dyrektorem warszawskiego oddziału IPN, jednym z czołowych badaczy okresu PRL; obecnie przygotowuje "Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR" oraz "Historię PZPR".
































































































































Reklama