"Kiedy dzwonię do jakiejś instytucji, np. żeby załatwić wczasy czy zamówić bilety na samolot, nigdy nie przyznaję się, że mieszkam w Wołominie. Na pytanie, skąd dzwonię, odpowiadam: z Warszawy. Jest mi wstyd przyznać się, nawet komuś, kto mnie nie widzi, że jestem z Wołomina. Każdy, kto słyszy >Wołomin<, od razu myśli: mafia" - opowiada nam mieszkanka osiedla, na którym znajduje się pub, gdzie zginął pierwszy z braci Cz. Podobnie mówili inni mieszkańcy Wołomina. Nie dziwimy się, bo rzeczywiście Wołomin obok Pruszkowa jest drugim polskim miastem, którego nazwa jest synonimem gangsterskiej przestępczości.

Podziemia miasta
W ostatnich dniach znowu odżyły najgorsze tradycje Wołomina. W krótkim czasie zastrzelono dwóch mężczyzn. Sprawca zabójstw przez kilka dni był nieuchwytny dla policji. Mieszkańcy jednak przyzwyczaili się widać do tego, że życie w tym mieście jest ciągle zagrożone. Dodatkowe siły policji, jakie zostały tam skierowane do poszukiwania ukrywającego się bandyty Michała Gruszczyńskiego, nie robią na nich wrażenia. Życie toczy się normalnie. Na placach zabaw biegają dzieciaki, bazary są pełne kobiet robiących zakupy, a młodzież beztrosko spaceruje po osiedlach.

Pod tą pozorną sielanką widoczną na ulicach, w głębokim ukryciu toczy się życie podziemia. Wołomin dla wielu młodych przestępców jest pierwszą szkołą bandytyzmu. Czy przeszedł ją Michał Gruszczyński ps. Czuczu, tego nie wiemy. Do tej pory, wedle policji, Gruszczyński nie był zaliczany do czołówki gangsterów Wołomina. Dopiero ostatnie dwa zabójstwa pokazały, że stał się groźnym i niebezpiecznym bandytą. Policja dodaje, że stał się nieobliczalny, bo prawdopodobnie jest uzależniony od narkotyków.

Jedno jest jednak pewne. Wołomin jest glebą, na której od lat wyrastają tacy jak Gruszczyński. I dziesiątki, a nawet setki podobnych mu, którzy dla pieniędzy, zemsty, urażonej ambicji gotowi są sięgnąć po broń i bez skrupułów zabić drugiego człowieka.

Haracze na Starówce
Niekwestionowanym królem wołomińskiego świata przestępczego jest Henryk Niewiadomski ps. Dziad. Dziś w białostockim więzieniu odsiaduje siedmioletni wyrok za namawianie do napadu rabunkowego na bogate małżeństwo oraz za zlecenie dokonania zabójstwa znanego warszawskiego gangstera, jednego z liderów konkurencyjnego "Pruszkowa", Leszka Danielaka ps. Wańka.

Podobnie jak w "Pruszkowie", gang wołomiński został zbudowany na tradycyjnej, uprawianej przez dziesiątki lat w okresie PRL pospolitej przestępczości kryminalnej. Specjalnością tamtejszych przestępców były drobne kradzieże kieszonkowe, włamania do mieszkań, piwnic, sklepów i małych hurtowni, handel fałszywymi dolarami i cinkciarstwo rozwinięte na masową skalę pod koniec lat 80. Sam "Dziad" chwali się, że pierwsze lekcje w bandyckim fachu pobierał na bazarze Różyckiego w Warszawie, gdzie handlował fałszowaną wódką i podrabianymi flakami.

Złote czasy przestępczości zaczęły się na początku lat 90., po szerokim otwarciu granic. To wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze zorganizowane grupy zajmujące się na masową skalę kradzieżą i przemytem luksusowych samochodów, produkcją i rozprowadzaniem fałszywej waluty. To w tamtym okresie pojawiła się nowa gałąź przestępczości - haracze. Zbierane głównie od restauratorów, a później szybko rozszerzające się na komisy, salony samochodowe i sklepy.

Imperium "Dziada"
"Dziad" od początku chwycił mocno we własne ręce cały świat przestępczy Wołomina i okolic - czyli Marek, Legionowa, Ząbek. To on jako pierwszy w kraju stworzył w prawobrzeżnej Warszawie i okolicy sieć kantorów, które w istocie były pralniami brudnych pieniędzy.

Jedną z najsłynniejszych akcji "Wołomina", głośnej swego czasu na cały kraj, były wymuszenia na warszawskiej Starówce latem 1994 roku. Do Warszawy przez kilka tygodni codziennie przyjeżdżała kawalkada limuzyn. Wysiadali z nich młodzi, zwykle ok. 30-letni mężczyźni - ich ulubionym strojem były, mimo upalnego lata, skórzane kurtki - i całą 30- 40-osobową grupą wędrowali od lokalu do lokalu, począwszy od Placu Zamkowego, skończywszy na Nowym Mieście. Po drodze odwiedzali restauracje, galerie sztuki, sklepy. Była to typowa demonstracja siły, która miała zmuszać właścicieli lokali do płacenia haraczu za oferowaną ochronę. W przypadku niespełnienia ich żądań grozili zdemolowaniem lokali. Często ordynarnym zachowaniem i przekleństwami przerażali, klientów, którzy w popłochu uciekali z restauracji czy sklepów. Od czasu do czasu wszczynali bójki, zdarzało im się nawet pobić klientów. Niejednokrotnie w sposób brutalny traktowali obsługę lokali. Potrafili np. wrzucić kelnerce za dekolt niedojedzony kotlet. Powanie za to traktowali właścicieli, z którymi prowadzili negocjacje w sprawie zawarcia "umowy".

Gangsterzy byli powiązani z zarejestrowaną oficjalnie firmą ochroniarską z Wołomina "Eskorta". To jej "przedstawiciel" Dariusz B. pseud. Jogi lub Kunta Kinte zjawiał się często kilka godzin po zastraszeniu właściciela przez grupę krótko ostrzyżonych mężczyzn. I proponował objęcie oficjalnej ochrony nad lokalem. Sprawa stała się głośna, kiedy zdesperowani restauratorzy postanowili zawiadomić policję o nękających ich gangsterach. Po kilku tygodniach policji udało się wyprzeć gang wołomiński ze Starówki.

Śledztwo wykazało, że grupą wymuszającą haracze dowodził mieszkający w Wołominie Marian Klepacki, ps. Maniek, powiązany z szefem "Eskorty". Na kilkanaście godzin zatrzymano wówczas Dariusza B."Jogi", a "Eskorcie" odebrano koncesję. Policji nie udało się wtedy jednak złapać ukrywającego się Klepackiego, za którym wkrótce rozesłano listy gończe. Miał wtedy 47 lat. Uchodzący za biznesmena był typowym gangsterem dla świata przestępczego Wołomina.

Tytuł biznesmena zyskał po uruchomieniu kantoru przy ul.Targowej w Warszawie. Skończył sześć klas podstawówki i miał wyuczony zawód blacharza. Pierwszy raz trafił do więzienia jako 19-latek za napad rabunkowy na pasażera w pociągu elektrycznym z Warszawy do Wołomina. W rok po wyjściu z więzienia w Wigilię 1970 roku dokonał napadu na sklep PSS w Wołominie, za co dostał kolejne 4 lata.

Trup ściele się gęsto
Gang wołomiński pod dowództwem "Dziada" prowadził jedną z najbardziej krwawych i wyniszczających wojen świata przestępczego w stolicy - z gangiem pruszkowskim.
Ofiary padały po obydwu stronach, ale bardziej wykrwawiony z tych wojen wyszedł Wołomin.
Przede wszystkim stracił obydwu Klepackich. "Mańka" i jego syna i zarazem następcę - Jacka Klepackiego "Klepaka". Ale to nastąpi dopiero za kilka lat.

Po aferze na Starówce nieco przycichło o "Wołominie". Na czołówkach gazet znalazł się powtórnie wiosną 1996 roku za sprawą głośnych haraczy za skradzione samochody. Wtedy wyszło na jaw, że w ciągu ostatnich dwóch lat co miesiąc ginęło 50 samochodów, czyli w tym okresie gang wołomiński skradł blisko 1000 aut. Z tego około 200 osób zapłaciło okup za odzyskanie samochodu od kilku do kilkunastu tysięcy zł. Byli to najczęściej drobni biznesmeni. Reszta aut poszła na handel lub po rozebraniu na sprzedaż części. Jak się okazało, jednymi z liderów stojącymi za wymuszaniem haraczy za samochody stali znani ze Starówki ludzie: Marian Klepacki "Maniek" i Dariusz B. "Jogi". Policji dzięki przełamaniu strachu u części poszkodowanych udało się postawić przed sądem 16 gangsterów, ale znów z rąk policji wymknął się Klepacki.
Po kilku latach śledztwa sąd skazał tylko 6 gangsterów na wysokie kary więzienia. Najwyższą, 7 lat, dostał "Jogi" za porwanie i nielegalne posiadanie broni.

Wcześniej za porwanie został aresztowany "Maniek", który przesiedział w areszcie tymczasowym blisko trzy lata. Po wyjściu na wolność w 1997 roku, mimo nadzoru policyjnego szybko zorganizował wokół siebie nową grupę, która zajmowała się głównie zbieraniem haraczy, porwaniami dla okupu i handlem narkotykami. Mogli to robić, ponieważ mieli pełne przyzwolenie "Dziada", któremu prawdopodobnie odprowadzali cześć bandyckich zysków. Tego jednak nigdy "Dziadowi" nie udowodniono, podobnie jak przywództwa w przestępczej zbrojnej grupie zorganizowanej.

Cień mordu w "Gamie"
Do dziś nie ustalono, czy słynna egzekucja w "Gamie" była inspirowana przez zarząd "Pruszkowa" jako wyraz bezwzględnej walki z konkurencją, czy wewnętrzną walką "Wołomina" o przywództwo w mafii. W każdym razie była to rzecz bez precedensu nawet jak na gangsterski świat. 31 marca 1999 roku w samo południe do restauracji "Gama" weszło trzech zamaskowanych, uzbrojonych mężczyzn. Bez słowa oddali serię strzałów do pięciu mężczyzn siedzących przy jednym stoliku. Wszyscy zginęli na miejscu.

Cała piątka to czołówka gangsterów "Wołomina". Wśród nich Marian Klepacki. Przywództwo po "Mańku" objął wtedy jego blisko trzydziestoletni syn Jacek ps. Klepak, ale i on latem 2002 roku został zastrzelony. Zginął z rąk dwóch killerów w restauracji "Okoń" w Mikołajkach. Zabójcy śmiertelnie ranili też ścigającego ich policjanta, który przypadkowo znalazł się na miejscu egzekucji "Klepaka". Nie wiadomo też, czy śmierć zabójstwa ojca i syna Klepackich nie mają związku z historią rodzonego brata "Dziada" Henryka Niewiadomskiego ps. Wariat. Rozpoczynał jak wszyscy w latach 70. Trudnił się handlem walutą i był złodziejem kieszonkowym. W latach 90. zajął sie przemytem spirytusu i handlem kradzionymi samochodami. W połowie lat 90. był już potentatem nielegalnie wytwarzanej amfetaminy. 6 lutego 1998 roku w Warszawie "Wariat" został zastrzelony z karabinu maszynowego. Kule dosięgły go, gdy wsiadał do swojego mercedesa.

To zaledwie niektóre dramatyczne i tragiczne historie z dziejów mafii wołomińskiej. Czy przypadek Gruszczyńskiego, którego wczoraj zastrzeliła policja, był jej ważnym fragmentem, pokaże śledztwo.









































Reklama