– Czy możesz mi rozszyfrować polską scenę polityczną – prosił mnie wczoraj amerykański dziennikarz, ze zdumieniem wpatrujący się w krzyżowy show pod pałacem prezydenckim. No, właśnie... Czy SLD – jako jedyna w Europie lewicowa partia popierająca podwyżkę egalitarnego podatku VAT – jest jeszcze lewicą? Czy Platforma Obywatelska, ustami Michała Boniego mówiąca o odzyskiwaniu 40 mld, które podatnicy zabrali państwu w obniżonych podatkach, ma coś wspólnego z ideałami Smitha i Hayka? A PiS? Czy partia oddana jednej idei – pamiętania o katastrofie lotniczej – i wierna grupce rozhisteryzowanych demonstrantów, jest jeszcze pełnowymiarową partią?
Wczorajsza batalia o krzyż jest wspaniałą wizualizacją zdezelowania polskiej polityki. Partie nie mają wartości, nie mają programów, a jedynie mętne hasła, których bronią jak ideologii. Trudno racjonalnie wyjaśnić, dlaczego krzyż musi stać przed pałacem, tylko tam i nigdzie indziej. Ale trudno też wytłumaczyć Amerykaninowi, dlaczego usunięcie krzyża jest sprawą wagi państwowej. Stało się nią z braku innych. W ważnych sprawach, jak finanse państwa, nie wiadomo, kto broni czyich interesów. Decydują koterie urzędniczo-towarzyskie, partykularne interesy polityków i chwilowe kalkulacje przedwyborcze. Biorąc za dobrą monetę deklaracje polityków, mamy w Polsce partię krzyża pod pałacem i partię krzyża w świętej Annie.
Ciekawe, czy zrozumiał.