Ani Warszawa, ani Moskwa nie chcą dyplomatycznej zimnej wojny, dlaczego więc ciągle iskrzy między nami? Niektórzy mają prostą odpowiedź: Rosjanie knują przeciw nam. Prawda jest bardziej złożona. Władze w Moskwie też mają swoją opinię publiczną i nie mogą iść wbrew jej nastawieniu.
Dlatego w Smoleńsku prezydenci raczyli nas ogólnikami o współpracy, w Katyniu z ust Miedwiediewa nie padło słowo „ludobójstwo” na określenie zbrodni, wcześniej zaś na smoleńskim lotnisku zniknęła tablica wyrażająca podobną treść.
Dlaczego zresztą mielibyśmy oczekiwać takiej deklaracji, skoro polski Sejm przyjął uchwałę określającą Katyń jako „zbrodnię o cechach ludobójstwa”? Czy zawsze trzeba zakładać złą wolę drugiej strony? Przez dziesięciolecia Katyń zatruwał nasze relacje, kiedy już Rosjanie przyznali zgodnie z prawdą, że to zbrodnia, do rangi podobnego problemu urasta Smoleńsk. Trzeba położyć temu tamę. Smoleńsk nie był Katyniem bis, ale wypadkiem, a wszystko, co Rosjanie mogli zrobić na tym etapie w sprawie mordu katyńskiego, już zrobili. Krok dalej i nasze relacje wylecą w powietrze. Nie warto.