Spór o formę upamiętnienia katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem trwa nieprzerwanie. Wkrótce zostanie rozpisany konkurs na pomnik. Projekt podzieli społeczeństwo, artystów, krytyków sztuki i wykonawców. W dawnej Polsce najwięcej było lekarzy (Stańczyk), teraz największa grupa rodaków to eksperci sztuki.
Wybudowaliśmy już niezliczone pomniki Jana Pawła II. Zafundowaliśmy sobie gigantyczne ilości betonu, spiżu, kamienia i czegoś tam równie trwałego, z czego jednak tylko nieliczne realizacje mogą pretendować do miana sztuki. Zafundowaliśmy to nie tylko sobie, ale także następnym pokoleniom. Kto w przyszłości odważy się usunąć z przestrzeni publicznej nawet największy kicz związany z osobą naszego papieża? On mówił o Zbawicielu, my widzieliśmy w nim narodowego wodza.
Polska ma być teraz pokryta od Bałtyku po Tatry i od Odry po Bug pomnikami ofiar katastrofy smoleńskiej. Tak już zapowiedziano. I niech ktoś spróbuje się wyłamać.
Tymczasem pomnik już stoi – od 10 kwietnia 2010 roku (godz. 8:41). Niemal w epicentrum tej tragicznej katastrofy. I stał się już nawet miejscem kultowym. Są bowiem ludzie, którzy spontanicznie się nim opiekują, nawiedzają go prezydenci. Zna go cała Polska, a właściwie świat cały. Patrzyłem na niego od roku, ale dopiero kilka dni temu, za sprawą ojca posła Sebastiana Karpiniuka, uświadomiłem sobie, że pomnik ofiar tamtej katastrofy już jest.
Reklama
Stała się nim złamana brzoza. Znajdują się w niej na pewno fragmenty tupolewa 154M o numerze bocznym 101 i Bóg jeden wie, co jeszcze. Wystarczy teraz tylko otoczenie tej brzozy uporządkować i dbać, by nie porosło chwastami. Nie będzie to dużo kosztować. Pewnie nic – znając ofiarność ludzi wrażliwych. I nie trzeba czynić nic więcej, może tylko w przyszłości trzeba będzie nasycić złamaną brzozę jakimiś żywicami, by zakonserwować na wieki to przedwcześnie umarłe drzewo życia.
Reklama



Zmartwią się artyści, którzy już pracują nad projektami pomnika wszech czasów. Pojawiły się nawet wychwalane, epigońskie pomysły na powielenie czegoś, co gdzie indziej upamiętnia inną tragedię. Zmartwią się politycy, bo nie będą mogli wykazywać się po właściwej stronie, wzywając do odpowiednich zachowań rządzących w Polsce centralnej, regionalnej, powiatowej, gminnej, parafialnej, sołeckiej i zamorskiej. Nie powstanie społeczny komitet budowy pomnika smoleńskiego, chyba że już powstał. Nie będzie można, niestety, znaleźć się już na liście fundatorów i trzeba będzie znowu myśleć, jak wydawać nadmiar pieniędzy. Znowu trzeba będzie chodzić po krakowskich antykwariatach, by zrobić kolejną lokatę w dzieło sztuki. A można było mieć na wieki wieków za niewielkie pieniądze tabliczkę fundatora.
Pomnik ma coś upamiętniać, ma pomóc naszej indywidualnej i zbiorowej pamięci nie stracić z uwagi czegoś ważnego. Pomniki powinno więc stawiać się w chwili, kiedy zbiorowa pamięć o czymś ważnym zamiera albo kiedy chcemy przywrócić współczesnym jakąś istotną wartość z przeszłości, wydobywając ją z niepamięci. Zawsze trzeba to czynić współczesnymi środkami wyrazu. Jednak nie ma sensu robić tego, gdy pamięć o osobie czy zdarzeniu jest żywa. Stawiając już dziś pomniki Janowi Pawłowi II, w najlepszym wypadku dajemy wyraz lękom, że niebawem pamięć o nim obumrze i że już teraz, na wszelki wypadek, trzeba ją zakląć w kamieniu, czy metalu. Chyba że kierujemy się jakimiś obrzydliwymi intencjami taniego zarobku, poklasku, zdobycia elektoratu. Pod wrażeniem chwili pomniki są raczej gwałtownie burzone – w obawie, że niebawem stracona zostanie bezpowrotnie dogodna okazja do wyzbycia się ze świadomości zbiorowej czegoś wstydliwego.
Jeśli chodzi o katastrofę smoleńską, to pomnik najpiękniejszy z możliwych, na jaki stać byłoby naszą wyobraźnię, już stoi i pełni od początku swoją niezwykłą funkcję. Nie wiem tylko, jak dziękować panu Markowi Karpiniukowi, że zwrócił uwagę nas wszystkich na tę najtańszą z możliwych, a od 10 kwietnia 2010 roku najdroższą nam wszystkim rosyjską brzozę spod Smoleńska. Pomnik w Warszawie na pewno powstanie, wtedy kiedy pamięć o tragedii będzie niebezpiecznie zamierać albo po wyjaśnieniu wszystkich ważnych szczegółów będzie mimo to kłamliwie interpretowana. Wówczas w innej już, uspokojonej atmosferze powstanie dzieło, które odpowiednimi dla tamtego czasu środkami artystycznego wyrazu odda najlepiej istotę tego, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku