W tej sprawie niewiele jest pewników. Właściwie jasne jest tylko to, że po wprowadzeniu systemu e-myta ciężarówki zaczęły uciekać z płatnych dróg, a tam, gdzie już uciekać nie mogą, wybierają zwykłe drogi krajowe zamiast autostrad prywatnych koncesjonariuszy. Jeżeli już muszą płacić, wolą to robić przez viaTOLL, niż wykładać większe pieniądze, które sobie liczą koncesjonariusze autostrad. Stąd na przykład słynny już problem rozjeżdżanej przez tiry drogi nr 92, równoległej do autostrady A2 zarządzanej przez spółkę Autostrada Wielkopolska. Przewoźnicy, głośno złorzecząc w mediach, wybierają drogę gorszą zamiast lepszej, ale za to tańszą.

Reklama
I tu się kończą pewniki dotyczące e-myta. Resztę kwestii związanych z powstaniem i sposobem funkcjonowania tego systemu pokrywa mgiełka tajemnicy i kurz niedomówień. System miał być gotowy już od ponad miesiąca – nie jest. I było sprawą dosyć oczywistą, że gotowy nie będzie, po prostu czasu na jego zbudowanie było zbyt mało. Tymczasem zarówno Ministerstwo Infrastruktury, jak i wykonawca puszczali do wszystkich oko, gorąco zapewniając, że e-myto będzie gotowe na czas. I nie było. Cóż za niespodzianka.
Kolejna sprawa wiąże się z poziomem opłat w ramach e-myta. Otóż rząd założył sobie, że wpływy z systemu w przypadku dróg ekspresowych i autostrad zarządzanych przez państwo pokryją dokładnie 38 proc. kosztów utrzymania tych dróg generowanych przez przejazd ciężarówek. Resztę, jak rozumiem, dopłaci państwo, czyli budżet. A więc także ci, którzy nie mają nie tylko tira, ale w ogóle żadnego samochodu. Fantastycznie, że rząd dał tak wspaniały rabat przewoźnikom, trochę szkoda, że muszą się na niego zrzucać wszyscy. Dlaczego jednak ów rabat wynosi dokładnie 62 proc.? Znowu nie jest to do końca jasne. Istnieje jednak pewien trop – otóż rabat ten wyliczyli sami przewoźnicy, a konkretnie ich organizacje, twierdząc, że taki poziom opłat za e-myto jeszcze jakoś zaakceptują. Czyżby resort infrastruktury tak bardzo poszedł im na rękę? Oczywiście, koncesjonariusze autostrad takiego rabatu stosować nie mogą, bo wtedy im się nie zamknie biznes. Są zatem drożsi, a tiry uciekają na inne drogi.
System został skonstruowany w niejasny i tajemniczy sposób, skutki są natomiast takie, że ciężarówki niechętnie jeżdżą trasami przystosowanymi do ciężkiego ruchu, czyli autostradami. Dopiero teraz są podejmowane próby odkręcenia całej sytuacji. I oczywiście na usta ciśnie się pytanie, czy tego wszystkiego nie dało się przewidzieć. Rzecz bowiem sprowadzała się do dylematu dosyć prostego: jeżeli przewoźnik ma do wyboru drogę, za którą musi płacić więcej, i inną trasę z rabatem, to wybierze... No którą?