Tyle teoria. W praktyce zakładanie żłobków często blokują same samorządy. To na nich spadł obowiązek znalezienia dodatkowych pieniędzy na dotację na prywatne żłobki. A ponieważ kasa pusta, to ustalają takie warunki uzyskania dofinansowania, żeby mieć pewność, że nikt ich nie spełni (albo prawie nikt). Jeżeli to jest tylko kwestia tego roku, to pół biedy. Gorzej, jeżeli taką politykę będą stosować także w kolejnych latach. Wtedy hasło – dzieci do żłobków, mamy do pracy – pozostanie pustym frazesem, a zaklinanie rzeczywistości nie pomoże.
Jeżeli ustawa żłobkowa nie przyniesie zamierzonego celu, a jest nim stworzenie 300 tys. miejsc dla najmłodszych, to rząd, ten i każdy kolejny, może się pożegnać z perspektywą wzrostu liczby narodzin. W 2010 r. po raz pierwszy od sześciu lat liczba urodzonych dzieci spadła do 413,3 tys. A to oznacza jeszcze większe problemy chociażby dla naszego już i tak niewydolnego systemu emerytalnego. Jeżeli do tego dołożymy brak jednolitej polityki prorodzinnej, która ma zachęcać do powiększania rodziny, a nie odstraszać od posiadania dzieci, to baby boom pozostanie tylko marzeniem. Również Donalda Tuska.