Przepisy prawa nie mają tutaj większego znaczenia: np. pewna szkoła przyjęła w regulaminie, iż okres 14 dni na odwołanie się od decyzji o skreśleniu z listy słuchaczy biegnie od dnia podjęcia tej decyzji, a nie zawiadomienia o niej zainteresowanego. Chodzi o to, by jeszcze raz móc pobrać wpisowe od biedaka, który popadł w kłopoty.
I nie ma się co łudzić, że wraz z wprowadzeniem listy opłat zakazanych proceder ten zniknie – uczelnie będą wprowadzać inne. Na przykład zamiast tej zabronionej za ocenę pracy dyplomowej trzeba będzie słono płacić za korzystanie z szatni.
Rzecz jednak nie w dzikiej chciwości szkół prywatnych, ale w nierówności wobec prawa. Najgorsza uczelnia publiczna może liczyć na subwencje ze strony państwa. Niepubliczna musi kombinować. I dopóty, dopóki szkoły wyższe będą nagradzane finansowo za pochodzenie, zamiast za jakość edukacji, nic się w tym względzie nie zmieni.