Ewa Kopacz, obecna minister zdrowia, miała na to największe szanse. Przede wszystkim swoją funkcję pełni bez przerwy cztery lata. Zasiadając w fotelu szefa resortu cieszyła się pełnym poparciem środowiska medycznego. Do tego premier Donald Tusk dał jej carte blanche i całkowicie zaufał, jeżeli chodzi o reformowanie systemu lecznictwa.
I trzeba szczerze powiedzieć, że minister akurat to wykorzystała. Przygotowała tzw. pakiet zdrowotny, w skład którego wchodziło dziewięć ustaw. Mimo krytyki zaproponowanych rozwiązań przez opozycję pięć z nich Sejm już uchwalił. Kolejne projekty czekają. Pytanie tylko, na ile ich wejście w życie skróci szpitalne kolejki, poprawi jakość oferowanych przez szpitale usług czy spowoduje, że ponad 60 mld zł, jakimi dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia, będzie faktycznie wykorzystane na leczenie chorych, a nie zostanie zmarnowane.
Jeżeli nie uda się tego osiągnąć, to pacjenci nadal będą czekać na usunięcie zaćmy prawie rok, na zabieg wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego ponad 480 dni, a szpitale ograniczane limitami narzuconymi przez fundusz wstrzymywać przyjęcia chorych. Dalej będzie toczył się spór, co jest nadwykonaniem i dlaczego lekarz wykonał dany zabieg, mimo że nie było zagrożenia życia lub zdrowia. Ja natomiast nadal będę pisać komentarze o niewydolnym systemie i kolejnych zmarnowanych latach na jego zreformowanie. Jedyna różnica? Mnie redakcja za to płaci.