Można oczywiście powiedzieć, że część Polaków ma lekarzy po prostu gdzieś i tyle. Ponad 10 proc. z nas, jak dowodzą badania GUS, świadomie rezygnuje z pójścia do lekarza w sytuacji, gdy zaistniała taka potrzeba. Tłumaczenia brzmią mniej lub bardziej poważnie – brak czasu czy strach przed służbą zdrowia. Rezygnujemy też z usług lekarzy, bo do specjalisty nie sposób dostać się w jakimkolwiek rozsądnym terminie.
I w tym miejscu zaczyna się robić poważnie w stopniu już całkowitym. Zwłaszcza że mamy czas kolejnego zaostrzenia się i tak permanentnego kryzysu w służbie zdrowia. Rząd być może odnosi kolejne zwycięstwa na froncie walki z pazernością koncernów farmaceutycznych mimo takich drobnych perturbacji, jak wystawienie na stres i nerwy setek tysięcy cukrzyków czy dramat rodziców dzieci z ostrą alergią, dla których jedyne dostępne mleko z dnia na dzień zdrożało o kilkadziesiąt złotych. Być może w obliczu powszechnego okradania państwa przez nieubezpieczonych było konieczne obecne zamieszanie z receptami. Tylko że również przez takie kolejne kryzysy w kryzysie ponad 4 miliony Polaków nie chce mieć wiele wspólnego ze służbą zdrowia, jeżeli czują się jeszcze jako tako. Po co się pchać do tego bałaganu? I czy znajdzie się w nim lekarz, który będzie mi w stanie pomóc?
Być może przesadzam, być może o tym, że ktoś nie chce iść do lekarza, decyduje wyłącznie beztroska i głupota. Mam jednak wrażenie, że gdyby służba zdrowia była sprawna, a do specjalisty można było dotrzeć w rozsądnym terminie, tej głupoty i beztroski byłoby mniej. Zdaję sobie również sprawę z innych problemów, jak choćby nadużywania wizyt u specjalistów przez tych, którzy często tego nie potrzebują. Wszystko prawda. Tylko że tego problemu, znanego od dawna, jakoś przez lata nikt nie był w stanie rozwiązać. I uwolnić przynajmniej trochę lekarskiego czasu i uwagi dla tych, którzy takiego parcia do odwiedzania przychodni nie mają.