Motywem przewodnim czterech lat, które Ewa Kopacz, obecnie marszałek Sejmu, spędziła w resorcie zdrowia, było hasło – pacjent jest najważniejszy. Była minister zapewniała, że wszystkie projekty ustaw, jakie przygotowała, poprawią sytuację chorych. Dzięki tym, które zostały uchwalone, mieli być leczeni w lepszych warunkach, przy wykorzystaniu nowocześniejszych środków, przez dobrze wykształconych lekarzy. Skutki reformy odczuli bardzo szybko, bo na przełomie ubiegłego i tego roku. Ustawa refundacyjna i protest pieczątkowy doprowadziły do tego, że w grudniu pacjenci masowo wykupywali leki na zapas, po to żeby w styczniu nie zostać w ogóle bez terapii. Chwilę później Bartosz Arłukowicz, minister zdrowia, tłumaczył się z braku dostępu w szpitalach do leków onkologicznych. Teraz szykuje się kolejna afera. Od 1 lipca w miejsce programów terapeutycznych mają się pojawić lekowe. Urzędnicy tłumaczą, że to tylko zmiana nazwy. Ale po tylu wpadkach zaufanie do tych zapewnień jest na pewno ograniczone.
Jedynym wymiernym sukcesem zmian w polityce lekowej (jak na razie) jest obniżenie wydatków NFZ na ten cel. Ale to, co może cieszy urzędników, nie musi wywoływać uśmiechu na twarzach chorych. Według danych IMS Health, firmy monitorującej rynek farmaceutyczny, wartość leków refundowanych w cenach detalicznych brutto sprzedanych w Polsce spadnie z 13 mld zł w 2011 r. do 11,5 mld zł w 2012 r. Czyli o ok. 11 proc. Takie oszczędności znów odczują pacjenci. Odbije się to na ich portfelach, bo wzrośnie współpłacenie za leki.
Zapewnienia rządzących, że pacjent jest najważniejszy, można włożyć między bajki. Tak samo jak tłumaczenie, że polski system ochrony zdrowia działa sprawnie, a europejskie rankingi, które tego nie potwierdzają, są nieobiektywne. W zasadzie więc to dobrze, że minister Arłukowicz nie powtarza sloganu swojej poprzedniczki. I może nie ma co go motywować do kolejnych reform (dodatkowe ubezpieczenia, likwidacja NFZ). Takie zapędy mogą bowiem odbić się czkawką. Oczywiście pacjentom.