Obecnie większość dyrektorów to lekarze. Otoczenie, w którym funkcjonują, nie wymaga od nich posiadania umiejętności zarządczych, lecz raczej administracyjnych. A przekształcenie szpitala w spółkę to poważne przedsięwzięcie – nie tylko finansowe i ekonomiczne, bo na dyrektora takiej placówki spada kompletnie inna odpowiedzialność. To również odpowiedzialność społeczna. Prezes takiej spółki musi zdawać sobie sprawę, jak duży niepokój zarówno wśród pracowników, jak i samych pacjentów taka zmiana wywoła. I wiedzieć, jak go rozładować.
Muszą się również dokonać zmiany mentalne i w sposobie postrzegania tego, co można nazwać wspólnym dobrem. Niestety dotychczas szpital był raczej traktowany jak prywatny folwark. I to przez każdą ze stron – dyrektorów, lekarzy oraz samorządy. Wiele placówek wciąż działa według zasady, że jak coś spada, to kiedyś musi upaść. I pokutuje przekonanie, że lawinowo rosnące zadłużenie szpitala to tylko z jeden jego problemów. Nauczeni doświadczeniem ich dyrektorzy wiedzą bowiem, że jak wystarczająco głośno pokrzyczą, to dług spłaci albo powiat, gmina, ew. marszałek albo Skarb Państwa.
We wprowadzaniu zmian w publicznych szpitalach na pewno nie pomagają wciąż funkcjonujące archaiczne przepisy ustawy kominowej. I wracamy do punktu wyjścia – w publicznych przychodniach i szpitalach brakuje dyrektorów z wykształceniem ekonomicznym. Ministerstwo Zdrowia wydaje się jednak tego nie dostrzegać. I twierdzi, że jeżeli tylko zostaną stworzone odpowiednie warunki, również finansowe, to nie będzie problemu ze znalezieniem chętnych do zarządzania placówkami medycznymi. Tyle że tych wciąż nie ma. Od kilku lat resort zapowiada, że trzeba zmienić zasady wyceniania świadczeń zdrowotnych, że wysokość kontraktu danego szpitala należy powiązać z jakością i skutecznością udzielanych tam usług, a także z zadowoleniem samych pacjentów. Jak na razie to tylko puste obietnice. Przekształcenie szpitali w spółki nie spowoduje więc cudu, nie przybędzie też ekonomistów w fotelach ich prezesów. Trwanie w impasie potwierdzi inną znajomą regułę – prowizorka to najbardziej trwała rzecz.