Dla Rosjan to strategicznie położone państwo jest łakomym kąskiem z punktu widzenia ekspansji Gazpromu. Dla Chin greckie wybrzeże jest hubem, który umożliwia realny podbój Europy. Wczorajsze wybory to dobra okazja, by przypomnieć sobie, że prozachodni wybór Aten nie jest dany raz na zawsze. Jeśli Grecja porzuci euro, najpewniej porzuci również Europę. W Unii nie ma woli, by dalej dotować Ateny. Nie ma też po prostu na to pieniędzy, bo po bailout czekają kolejne państwa południa. Te fundusze na sfinansowanie bieżących potrzeb państwa mogą się oczywiście znaleźć. Tyle że na Wschodzie. Dyplomaci ewentualnego premiera Aleksisa Tsiprasa zamiast do Brukseli na posiedzenia eurogrupy zaczną jeździć na dwustronne spotkania do Moskwy i Pekinu. Zarówno Rosjanie, jak i Chińczycy testowali już wariant współpracy z bankrutującym państwem. Eksperyment udał się na nieodległym i podobnym do Grecji pod wieloma względami Cyprze.
Niemcy mają w zwyczaju zrzucać całą winę za kryzys na Greków. Gazety niemieckie wymyśliły pojęcie „nieodpowiedzialne wydawanie” i z uporem maniaka wytykają Grekom, jak bardzo są nie do zniesienia. Wcześniej Angeli Merkel udało się utrącić pomysł greckiego referendum nad sensem bailoutu i obalić rząd Jeorjosa Papandreu. Retorykę, w myśl której było tylko nieodpowiedzialne greckie wydawanie, bez nieodpowiedzialnego niemieckiego pożyczania, podchwyciła niemal cała Unia. Grecy mówią tej retoryce: dość. Są również bliscy, by powiedzieć: dość nie tylko euro, ale i całej Europie. Potwierdza to wczorajszy wynik Syrizy.