Miliardy, jakie trafiają do nas z Unii Europejskiej, to jeden z głównych powodów, dla których Polsce jak dotąd udaje się właściwie suchą stopą przejść przez kryzys finansowy. Wielu przedsiębiorców zostało uszczęśliwionych tą manną z nieba (nie brakuje firm, dla których ta manna to jedyna racja bytu). Jednak koleje do unijnych dotacji nie mają szczęścia.
Dotychczas wydaliśmy tylko niewielką część pieniędzy przeznaczonych na rozwój infrastruktury kolejowej. Już od pewnego czasu wiadomo, że skonsumowanie w całości przeszło 20 mld zł przeznaczonych na transport torowy jest praktycznie niewykonalne. Stąd też różnego typu pomysły na uratowanie pieniędzy – a to przeznaczenie ich na drogi (na to Bruksela się nie zgodziła), a to rewitalizacja, a to podciąganie pod kolej tramwajów.
Byłoby znakomicie, gdyby kolejowe dotacje z UE udało się szybko i sensownie wydać. Obawiam się jednak, że rację mają ci, którzy ostrzegają, że kolejowe kontrakty mogą przynieść skutek podobny do tego, jaki obserwujemy przy budowie dróg. Przetargi udało się dość sprawnie przeprowadzić, drogi powstają, po części z nich z przyjemnością się jeździ. I tylko jeden skutek uboczny – padające firmy budowlane i ich wielomiliardowe zobowiązania. Skorzystajmy z tej lekcji przy kontraktach kolejowych.
Jestem wielkim zwolennikiem korzystania z tego, co ktoś daje mi za darmo. Ale jeśli nie mogę czegoś ugryźć (czy to zęby za słabe, czy kęs zbyt duży), z żalem, ale jednak zostawiam. Bo inaczej grozi niestrawność.
Reklama