Polacy zarabiają za mało. O wiele za mało. Ostatnie dane Eurostatu pokazują, że gdyby pominąć Rumunię i Bułgarię, jesteśmy pod tym względem w ogonie Unii. Za godzinę pracy Polak dostaje bowiem średnio nieco ponad 6 euro brutto wobec 22 euro dla Brytyjczyka i Hiszpana, 34 euro dla Niemca i 36 euro dla Francuza. Nawet pogrążeni w kryzysie Portugalczycy (10,5 euro) i Czesi (10 euro) mogą liczyć na uposażenie o 40 proc. większe niż my.
Oczywiście wydajność pracy Polaka pozostaje wyraźnie niższa niż pracownika na zachodzie Europy. Ale różnica jest o wiele mniejsza niż ta, która dotyczy pensji. W ciągu przepracowanej godziny wytwarzamy około 2,5 razy mniej niż Niemcy czy Francuzi, podczas gdy różnica w pensjach jest prawie sześciokrotna! O ile bowiem Polak w tym czasie wytworzy wartość dodaną szacowaną przez OECD na 21 euro, o tyle Francuz na 46 euro, a Niemiec na 44 euro. A różnica w stosunku do Portugalczyka (26 euro) jest już prawie żadna.
Co ciekawe, mimo że nasza gospodarka rozwija się w tym roku w tempie dziesięciokrotnie większym niż francuska i pięciokrotnie większym niż niemiecka, płace rosną u nas wolniej (o 2,5 proc. w stosunku do ubiegłego roku). A realnie – biorąc pod uwagę inflację – stoją w miejscu.
Aby mimo tak fatalnych stawek godnie żyć, wielu Polaków musi poświęcać na pracę o wiele więcej czasu niż mieszkańcy starej Europy. Dane OECD wskazują, że o ile w naszym kraju rocznie pracuje się 1935 godzin, o tyle we Francji (1480) i w Niemczech (1411) jest o 1 mniej! To tak jakby każdy z nas mógł sobie co roku wykroić trzymiesięczne płatne wakacje.
Reklama
Ale istnieje lepszy niż praca od świtu do zmierzchu sposób na poprawę poziomu życia w naszym kraju: nieco zwiększyć pensje. Gdyby wzrosły one choćby o 1/3 (do 9 euro na godzinę), nadal bylibyśmy o wiele bardziej konkurencyjni od zachodnich sąsiadów. A dzięki większemu popytowi krajowemu moglibyśmy liczyć na szybszy wzrost gospodarczy i niższe bezrobocie.
Reklama
Niskie płace w Polsce to relikt przeszłości: skutek słabości związków zawodowych, które nigdy nie podniosły się z ciosu, jakim była dla nich terapia szokowa Leszka Balcerowicza; braku autentycznej, dużej partii lewicowej; konieczności oparcia rozwoju kraju na zachodnim kapitale (z braku własnego), który nie chciał inwestować w postrzeganej jako niepewna Polsce bez ogromnego przebicia zysku.
Dziś jednak przynajmniej niektóre z tych uwarunkowań przestają być aktualne. Polska jest uważana za jedno z bardziej stabilnych finansowo państw Europy, o czym świadczy zdecydowanie niższa rentowność naszych obligacji w stosunku do włoskich czy hiszpańskich. A i rodzimych firm z poważnym kapitałem jest coraz więcej. To pozwala oprzeć rozwój kraju już nie tylko na niskich kosztach, lecz także na jakości i innowacyjności oferowanych towarów i usług.