Najpierw Moody’s zagroził Berlinowi odebraniem najwyższego ratingu. Później podano informacje o wynikach największych spółek. W końcu analitycy z Ifo zaczęli prognozować recesję.
Odebranie RFN trzech A nie będzie dla polskiej gospodarki dramatem. Niemcy nadal będą w stanie tanio pożyczać, a ich bundy zostaną bezpiecznymi papierami. O wiele poważniej należy traktować informacje o groźbie recesji za Odrą. Okazuje się, że motor gospodarczy Europy ma swoje miny, a jego dynamika nie jest dana raz na zawsze. Najważniejszą z tych min wcale nie jest Grecja i widmo bankructw państw południa Europy. Czarny scenariusz dla Niemiec jest pisany w Azji i na rynkach wschodzących, na które eksportuje RFN.
Ten scenariusz zaczyna się spełniać w Chinach, które notują coraz słabszy wzrost. Pekin znów osłabia juana i pakuje miliony dolarów w wielkie inwestycje infrastrukturalne (głównie na kolei), by sztucznie pobudzić gospodarkę. Ale szanse na powtórzenie dekady szybkiego wzrostu są małe. Jeśli doliczyć do tego niewiadomą, jaką są perspektywy dla napompowanego do granic chińskiego rynku nieruchomości, Azja jawi się jako kluczowe zagrożenie dla uzależnionej od eksportu gospodarki niemieckiej. Załamanie na rynku nieruchomości w Chinach rozpocznie kryzys o wiele poważniejszy od tego, który zaczął się w USA po upadku Lehman Brothers. Jego pierwszą ofiarą będą Niemcy.
To, co obserwujemy, jest kolejną lekcją pokory. Przede wszystkim dla zwolenników tezy o niemal doskonałej naturze gospodarki niemieckiej. Gospodarki, w której wszyscy są zdyscyplinowani, pracowici i nikt nie ma skłonności do życia na kredyt. Nawet jeśli te mityczne cechy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, to za mało, by trwać w wiecznym dobrobycie.
Reklama