Łączenie kilku szpitali w jedną spółkę, sprzedawanie udziałów prywatnym inwestorom, ograniczanie liczby personelu medycznego, cięcia kosztem załogi i wreszcie wykonywanie tylko tych świadczeń, które są dobrze wyceniane przez NFZ. Wszystkie te argumenty przemawiające na niekorzyść przekształcania placówek medycznych padały setki razy z ust polityków opozycji. Tyle że odbijały się od ściany.
Na wszystkie zarzuty czy też tylko wątpliwości rząd reagował alergicznie. I odpowiadał jedno – przekształcenie to komercjalizacja, a nie prywatyzacja, pacjenci będą leczeni w lepszych warunkach. Spirala zadłużenia przestanie się kręcić, bo nad zarządzającymi szpitalami spółkami będzie wisiał topór odpowiedzialności finansowej własnym majątkiem. Tyle że praktyka okazuje się całkiem inna. Samorządy, nawet działając w dobrej wierze, już zaczynają pozbywać się spółek.
W tym momencie dla rządu powinno zapalić się pomarańczowe światło ostrzegawcze. Bo to, co na razie jest działaniem pojedynczych powiatów, za chwilę może okazać się lawiną. Na razie w kraju działa niewiele ponad 120 przekształconych szpitali. Ale od przyszłego roku, kiedy samorządy będą musiały podjąć decyzje – zmieniamy formę prawną placówki albo pokrywamy jej straty finansowe, liczba ta może się zwiększyć.
Tyle że rząd jest ślepy. Nie ma bowiem pełnej informacji o tym, w jakiej tak naprawdę sytuacji finansowej są szpitale spółki. A w takim przypadku trudno wypowiadać się co do przyszłości takich placówek. Bo wygląda to trochę jak dialog niemowy z głuchym. Niby mają coś do przekazania, tylko że żadna ze stron za grosz nie rozumie co. O tyle przykre, że zakładnikiem jest (nie po raz pierwszy) pacjent. Czyli ten, o którego rząd, jak zapewnia, dba najbardziej.
Reklama