Jeżeli zadłużenie publiczne kraju przekracza 90 proc. PKB, wówczas gospodarka tego kraju rozwija się znacznie wolniej niż w krajach mniej zadłużonych. To prowadzi do następującej spirali śmierci: większy dług to wolniejszy wzrost gospodarczy, następuje spadek wpływów podatkowych, rośnie deficyt budżetowy, który odkłada się w postaci jeszcze większego długu, wzrost gospodarczy jeszcze bardziej spada, deficyt jeszcze bardziej rośnie. Ta spirala często kończy się bankructwem kraju. Przy czym bankructwo nie zawsze jest spektakularne, jak w przypadku Argentyny czy Grecji. Często oznacza niewywiązywanie się państwa ze swoich zobowiązań wobec własnych obywateli, np. przez konfiskatę części oszczędności albo poprzez doprowadzenie do wysokiej inflacji.
Ekonomiści Pollin i Ash dokonali ponownych obliczeń i argumentowali, że Reinhart i Rogoff popełnili błąd, a ten próg nie istnieje. W wielu mediach pojawiły się wręcz oskarżenia, że z powodu błędu w Excelu prowadzącego do niepoprawnych wniosków wiele krajów rozpoczęło drastyczne programy oszczędnościowe prowadzące do recesji i wysokiego bezrobocia. Lewaccy publicyści natychmiast rozpoczęli ataki medialne, argumentując, że wnioski o wpływie zadłużenia na wzrost były błędne i duży dług nie jest problemem. Zatem możemy dalej zwiększać wydatki budżetowe i się zadłużać.
Również zabrałem głos w tej debacie, publikując artykuł w "Financial Timesie". Pokazałem w nim, że są również inne prace pokazujące destrukcyjną rolę nadmiernego zadłużenia. W szczególności jest to artykuł ekonomistów Banku Rozrachunków Międzynarodowych (S. Cecchetti i inni), w którym na podstawie poważnej analizy statystycznej pokazano, że próg odpowiedzialności istnieje i gdy dług stanie się zbyt duży, zaczyna przygniatać gospodarkę. Co więcej, pokazano, że próg na poziomie 85–90 proc. PKB istnieje dla wszystkich rodzajów długu: publicznego, firm i gospodarstw domowych. Zatem problem nadmiernego długu i kryzysu nim wywołanego może się pojawić nawet wtedy, gdy dług publiczny jest umiarkowany, ale wysoki jest dług prywatny. Można pokazać wiele krajów, które kilka lat temu były w tej sytuacji.
Cytowane prace odnoszą się tylko do długu rynkowego, czyli takiego, który już istnieje w postaci wyemitowanych obligacji lub zawartych umów kredytowych. Jednak te prace nie analizują innej kategorii długu, czyli już podjętych przez państwo zobowiązań wobec przyszłych emerytów. Na przykład dług publiczny Polski na zegarze Leszka Balcerowicza stojącym w Warszawie pokazuje kwotę bliską 850 mld zł, czyli nieco mniej niż 55 proc. PKB. Ale na serwerach w ZUS jest zapisane, że państwo ma nam w przyszłości wypłacić w formie emerytur kolejne 2 bln zł. To jest dług ukryty, który będzie się ujawniał z każdym upływającym rokiem. Emerytów będzie szybko przybywało, a osób pracujących, płacących składki będzie ubywało. Maksimum liczby osób aktywnych zawodowo osiągnęliśmy w 2012 r. Ta liczba będzie szybko spadała, a prawdziwe uderzenie w finanse publiczne rozpocznie się za mniej więcej pięć lat, gdy pokolenie wyżu powojennego zacznie przechodzić na emerytury. Jeżeli doliczymy dług ukryty do ujawnionego długu publicznego, to tak policzona kwota przekracza 200 proc. PKB.
Reklama
Według oficjalnych prognoz ZUS (skorygowanych o wolniejszy wzrost w 2013 r.) deficyt w ZUS w 2018 r. sięgnie 100 mld zł, a wypłaty emerytur przekroczą przychody ze składek zusowskich. Te dane jednoznacznie pokazują, że Polska musi wejść na ścieżkę niskiego wzrostu lub stagnacji, która z wysokim prawdopodobieństwem zakończy się bankructwem państwa. Ale nie bankructwem spektakularnym, takim jak w Grecji, tylko po prostu ZUS w pewnym momencie przestanie wypłacać emerytury w obiecanej wysokości. Ile wypłaci, nie wiadomo, ale można założyć, że moje pokolenie 40-latków dostanie nie więcej niż połowę tego, co ma zapisane na serwerach w ZUS. Dlatego że polscy politycy już dawno przekroczyli próg nieodpowiedzialności.
Reklama