Racewicz wyjaśnia, że jej celem jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, co się stało i czy rzeczywiście musiało się wydarzyć. Dziennikarka TVP Info przyznaje, że nie potrafi przestać czytać akt śledztwa, dokumentów ani unikać rozmów z ludźmi. - Być może mój problem i przekleństwo polegają na tym, że piekielnie trudno jest zrobić "pstryk" i powiedzieć sobie: a teraz zamieniam się w zawodowca, myślę profesjonalnie o tym, co się zdarzyło, o psujących się samolotach 36. Specpułku, o polsko-polskiej wojnie, która zaczęła się przed Smoleńskiem, katastrofie, w której zginął mój mąż - mówi Joanna Racewicz.

Reklama

Dziennikarka pytana, czy potrafi rozpoznać, kiedy politycy kłamią, odpowiada, że dzieje się to wtedy, kiedy mówią oni, że "zrobili wszystko, co było możliwe". Za kuriozum uważa, że resztki samolotu do dziś leżą w prowizorycznym baraku i nie wróciły do Polski, wytyka zaniechania tym, którzy tuż po katastrofie smoleńskiej, będąc tam na miejscu, myśleli tylko o tym, by jak najszybciej wrócić do domu.

Na uwagę, że zadanie wyjaśniania sprawy leży również na mediach, w tym także na niej, odpowiada jednak serią pytań retorycznych: Co pani proponuje? Pikietę prokuratury? Kancelarii premiera? I sama odpowiada, że rejtanowskie gesty w tej sytuacji nie są rozwiązaniem. - Ale wiem, że kiedyś będę mogła odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na pytania: co się stało? dlaczego? kto? Kilka fundamentalnych pytań - zapowiada.